p
Andrzej Nowak*
Budowanie nowej Rosji
Nakłaniam was, byście wystrzegali się pokusy [...] ignorowania lekcji historii i agresywnych impulsów imperium zła". Wiele lat upłynęło, odkąd prezydent Ronald Reagan użył tych słów, by zdefiniować przeciwnika - Związek Sowiecki. Przez kilka kolejnych lat termin "imperium" był w środowiskach naukowych wyśmiewany i krytykowany jako raczej prymitywny polityczny wytrych niż klucz do historii Rosji i systemu sowieckiego.
Wkrótce jednak termin "imperium" wrócił do łask w naukach politycznych w ogóle, a w zastosowaniu do Rosji w szczególności. Stało się to w niewątpliwym związku z kryzysem, a następnie rozpadem sowieckiego systemu. Zarówno uczestnicy tego procesu, jak i jego badacze zaczęli klucza do jego zrozumienia szukać właśnie w imperialnej tradycji (kontynuacja Rosyjskiego Imperium), strukturze (układzie centrum-peryferie) i dynamice (problem "nadmiernego obszaru w stosunku do zasobów").
Badanie tych zagadnień łączyło się wówczas z przekonaniem, że oto rozpadło się o s t a t n i e imperium. Świat (post)nowoczesny, po końcu zimnej wojny, świat zglobalizowanej ekonomii i kultury masowej wyklucza przetrwanie czy odrodzenie imperiów. Przypomnijmy, że był to czas, kiedy nad wyobraźnią polityczną zdawała się dominować idea "końca historii", przedstawiona w roku 1990 przez Francisa Fukuyamę. Pojęcie imperium wiązało się wówczas może nie tyle z moralnym potępieniem - jak w retoryce Ronalda Reagana - ale z przekonaniem, że znika ono nieodwołalnie (wraz z samą historią) z politycznej rzeczywistości (post)nowoczesnego świata.
Powstająca po rozpadzie Związku Sowieckiego Rosja była postrzegana w tym przede wszystkim kontekście: jako byłe imperium - kraj, który będzie musiał przezwyciężyć swe imperialne dziedzictwo. W świetle najpoważniejszych ówczesnych analiz dziejów Rosji czy ZSRR (np. prace Andreasa Kappelera czy Héle`ne Carre`re d'Encausse) trwanie owej imperialnej spuścizny okazywało się złem bądź co najmniej szkodliwym anachronizmem - nie tylko z punktu widzenia nierosyjskich peryferii, ale także samego rosyjskiego centrum. Droga do modernizacji zarówno centrum, jak i peryferii miała prowadzić przez budowę nowoczesnego narodu. Goeffrey Hosking wykazywał w kolejnych pracach, jak fatalnie budowa imperium przeszkadzała w tworzeniu nowoczesnego narodu rosyjskiego. Roman Szporluk ukazywał z kolei walkę "obrońców imperium" ze "zwolennikami państwa narodowego" jako najważniejsze pole politycznej konfrontacji.
Imperium jako zło, które trzeba przezwyciężyć, i budowa nowoczesnego narodu jako sposób owego przezwyciężenia - oto dwa wątki, które na początku lat 90. łączyły rozważania historyków dotyczące rosyjskiej przeszłości z refleksją politologów dotyczącą rosyjskiej teraźniejszości i perspektyw na przyszłość.
Nie po raz pierwszy jednak w swej historii i nie po raz pierwszy w XX wieku Rosja stawała wobec tego dylematu: imperium czy naród. W roku 1917 rozpadło się Imperium Rosyjskie, które oficjalnie i z dumą nosiło tę właśnie nazwę przez 196 lat, od czasów Piotra I. Powstały nowe państwa narodowe na jego peryferiach. Rosyjskie państwo narodowe nie powstało jednak - powstało natomiast imperium n o w e g o typu, które wkrótce objęło zasięgiem swojej dominacji całość (z nawiązką) dawnych peryferii.
Termin "imperium" pozostawał jednak do końca istnienia sowieckiego systemu słowem tabu. Użyte zostało przeciw temu systemowi skutecznie w momencie, gdy nadszedł jego kryzys związany z niespełnioną obietnicą modernizacji. Był on również kryzysem formuły kontroli coraz bardziej utożsamiającej jej komunistyczne centrum z centrum Rosji.
Głównego ciosu sowieckiemu imperium nie zadał "bunt peryferii", zadało go samo rosyjskie centrum - tym ciosem była faktyczna secesja Rosyjskiej Federacji z ZSRR. Na pretensje kierowane ze strony peryferii ku moskiewskiemu centrum nałożyło się tu poczucie niesprawiedliwości: to Rosja była w systemie instytucjonalnym ZSRR upośledzona (nie miała ani swojej republikańskiej partii komunistycznej, ani swojej Akademii Nauk, ani wielu innych instytucji, które formalnie posiadały inne nierosyjskie republiki). Przez dużą część zwykłych Rosjan kryzys systemu sowieckiego postrzegany był jako efekt nadmiernego drenażu jej zasobów przez prowincje imperium. Dla niemałej części rosyjskich elit intelektualnych dalsze trwanie tego systemu oznaczało ostateczne zagrożenie dla resztek rosyjskiej duchowej tożsamości. Dla części ambitnych polityków (takich jak Borys Jelcyn) granie kartą rosyjskiej odrębności było natomiast szansą osiągnięcia przewagi w walce o władzę z ogólnosowieckim aparatem partyjnym i państwowym zdominowanym przez Gorbaczowa.
Jednak to właśnie w pierwszych kilkunastu miesiącach istnienia niepodległej Rosji ujawniły się przesłanki powrotu idei imperium. Szczególnie ważne okazały się zwłaszcza trzy motywy. Po pierwsze decyzja, by na płaszczyźnie międzynarodowej Rosję uznać za państwo-kontynuatora ZSRR. Oznaczało to nie tylko zadeklarowanie woli, skądinąd naturalnej, utrzymania pozycji Rosji jako wielkiego mocarstwa, ale także - z czego może nie zdawano sobie na początku sprawy - uznanie Rosji za mocarstwo uszczuplone, osłabione, które także w naturalny sposób będzie starało się odzyskać utraconą pozycję i kontrolę nad obszarem, którego musiało się wyrzec. Oznaczało to poniekąd usankcjonowanie w rosyjskiej polityce i rosyjskiej tożsamości po 1991 roku stanu frustracji wynikającego z ciągłych porównań z niedawną potęgą ZSRR.
Po drugie, po rozpadzie ZSRR pojawiło się pytanie, czy również Federacja Rosyjska z blisko 20 proc. mniejszości narodowych nie okaże się kolejnym wcieleniem imperium skazanego na rozpad. Widmo dalszej dewolucji uzasadniało zatem dążenie do ponownego umocnienia władzy centrum i powstrzymania tendencji odśrodkowych w państwie. Dodatkowo zainteresowanie powstrzymaniem procesu uniezależniania się byłych republik ZSRR od związków z Rosją motywowane mogło być faktem, że na ich terenie pozostało ponad 20 milionów etnicznych Rosjan. Republiki byłego ZSRR otrzymały w nomenklaturze rosyjskiej polityki zagranicznej nazwę "bliskiej zagranicy".
Po trzecie wreszcie ekipa Jelcyna w walce z koalicją "brunatno-czerwonych", odwołującą się do wciąż żywych w świadomości Rosjan symboli sowieckich, mogła szukać czytelnych symboli nowej tożsamości jedynie w tradycji imperium - tego sprzed 1917 roku. Przypomnijmy bowiem raz jeszcze, że Rosja nigdy nie funkcjonowała politycznie jako naród i również system sowiecki nie dał jej tylu instytucji narodowych, ile otrzymały inne republiki ZSRR. Czerwonej gwieździe można było przeciwstawić jedynie dwugłowego orła, czerwonej fladze komunistów oficjalną flagę Imperium Romanowów, zaś świętu rocznicy rewolucji bolszewickiej - przypadającą także na początek listopada rocznicę wypędzenia Polaków z Kremla w 1612 roku.
Hasło budowy nowoczesnego narodu rosyjskiego jako alternatywy wobec tradycji imperialnej (czy to w sowieckim, czy to w dawniejszym, carskim wcieleniu) nie zyskało szerszego rezonansu w kręgu opiniotwórczych elit Rosji. I w tym przypadku wymienić można kilka przesłanek takiego stanowiska. Warto zatem zwrócić uwagę na szerszy, nie tylko rosyjski kontekst intelektualny rozpadu imperium w 1991 roku. Wyglądał on inaczej niż w roku 1917 czy 1918. Choć sama zasada imperium raz jeszcze została napiętnowana jako anachroniczna i odesłana na "śmietnik historii", to jednak zasada państwa narodowego, prawa narodów do samostanowienia nie była już tak jednoznacznie jak 70 lat wcześniej akceptowana jako nowy sposób uporządkowania politycznej mapy świata. W kręgach akademickich i intelektualnych Zachodu, które nowe elity rosyjskie uznawały za oczywisty układ odniesienia dla swoich idei, naród nie był już traktowany jako naturalny, odwieczny ośrodek wspólnoty społecznej, lecz jako polityczny konstrukt. Hasłem dnia początku lat 90. nie było budowanie państw narodowych, ale tworzenie coraz szerszych organizmów politycznych, odpowiadających lepiej na wyzwania ekonomicznej i kulturowej globalizacji. Projekt budowy Unii Europejskiej czy - w nieco innym wymiarze - powołana do życia na drugiej półkuli z inicjatywy Stanów Zjednoczonych NAFTA mogły być interpretowane jako zupełnie nowe sposoby jednoczenia tradycyjnych państw i narodów, ale można w nich było także (przynajmniej z perspektywy rosyjskich doświadczeń) widzieć lepiej lub gorzej zakamuflowane formy imperiów nowego typu.
Jednocześnie ogłoszony przez Francisa Fukuyamę scenariusz "końca historii" jako triumfu zasad zachodniego liberalizmu nie przewidywał dla Rosji żadnego uprzywilejowanego miejsca. Jak wszystkie inne społeczeństwa świata miała ona po prostu przyjąć zwycięski model zachodniej modernizacji. Godziło to w głęboko zakorzenione w rosyjskiej (i sowieckiej) tradycji intelektualnej poczucie wyjątkowości doświadczeń i przeznaczenia Rosji. To poczucie mogło zostać przezwyciężone tylko za sprawą szybkiego sukcesu modernizacji dokonanej zgodnie z najnowszymi, zachodnimi wzorcami. Takiego sukcesu jednak nie było. Wręcz przeciwnie, dokonana w 1992 roku formalna liberalizacja gospodarki, będąca faktycznie utwierdzeniem zasady oligarchicznego podziału rynku, przyjmowana była zarówno przez opiniotwórcze elity, jak i przez masy zwykłych obywateli jako wielkie oszustwo.
Model obywatelskiego państwa narodowego okazał się w tym kontekście zgoła nieatrakcyjny dla dużej części rosyjskich elit. Uznany został za niedostosowany do tradycji i specyfiki rosyjskiej, którą po krótkim okresie łapczywego naśladowania Zachodu zaczęto ponownie podkreślać i waloryzować pozytywnie. Czyż nie jest upokarzające dla Rosji - po jej wielkich, tragicznych, ale wzniosłych doświadczeniach historycznych - pójście drogą, jaką zaleca się małym krajom Europy Wschodniej czy Ameryki Łacińskiej? To retoryczne pytanie, stawiane w setkach publikacji rosyjskiej prasy od 1992 roku, najlepiej streścił w swej powieści znany pisarz postmodernista Wiktor Pielewin: "Dlaczego warto było zamienić imperium zła na złą republikę bananową importującą banany z Finlandii?".
Próby obrony tradycji rosyjskiego imperializmu i jej odnowy na progu XXI wieku przypisywano na ogół wyłącznie siłom politycznym i kręgom intelektualnym określanym jako "marginalne" i "radykalnie prawicowe", czy wręcz "neofaszystowskie". Do grona "obrońców imperium" zaliczano pierwotnie przede wszystkim zwolenników utrzymania Związku Sowieckiego, twórców nowej rosyjskiej ideologii komunistycznej - z Aleksandrem Prochanowem i Giennadijem Ziuganowem na czele - czy groteskowych neoimperialistów takich jak Władimir Żyrinowski i jego Partia Liberalno-Demokratyczna. Niezależnie od tego, jak zmanipulowane bywały wyniki wyborów w Rosji od 1993 roku, nie sposób uznać wspomnianych ugrupowań za margines rosyjskiej polityki w latach 90. Poparcie dla ich gwałtownej neoimperialnej retoryki nie spadało w kolejnych wyborach (1993, 1995 i 1999 roku) poniżej 1/3 ogółu głosów. Drugi nurt, który dostarczał ideologicznego uzasadnienia tendencjom neoimperialnym, choć nie występował jeszcze w latach 90. jako odrębna siła na politycznej scenie Rosji, to eurazjanizm. Sięgał on do tradycji radykalnego przeciwstawienia Rosji i Zachodu jako dwóch odrębnych i wrogich sobie cywilizacji, koncepcji, które rozwijali rosyjscy myśliciele od drugiej połowy XIX wieku (Mikołaj Danilewski i Konstantin Leontjew) i które odnowili już na emigracji po 1917 roku twórcy pierwotnej koncepcji eurazjanizmu - m.in. książę Nikołaj Trubieckoj i Piotr Sawickij. W swoich historyczno-etnologicznych studiach utrwalił je (już za czasów ZSRR) Lew Gumilow. Nowy, polityczny impuls tej ideologii nadał Aleksander Dugin, który przetworzył ją w uzasadnienie walki na śmierć i życie toczonej między eurazjańskim imperium kontynentalnym (Rosja) i morskim "atlantyckim" imperium (USA). Dostępne we wszystkich niemal księgarniach Rosji i dyskutowane w popularnych mediach publikacje Dugina, na czele z dwutomowym traktatem "Podstawy geopolityki", wprowadziły na nowo do obiegu rosyjskiej myśli politycznej wątki imperium jako niezbędnego narzędzia w brutalnej walce o przetrwanie Rosji w obliczu agresji Zachodu.
Odnowienie poczucia zasadniczego konfliktu cywilizacyjnego oddzielającego Rosję od Zachodu i wymagającego od niej środków obrony, zabezpieczenia jej interesów geopolitycznych, było faktem co najmniej od 1993 roku. To poczucie wzmacniał ówczesny konflikt w Bośni, ukazywany w Rosji jako atak na prawosławnych Serbów przez wspieranych przez USA i NATO muzułmanów i chorwackich katolików, a także perspektywa wejścia niedawnych peryferii imperialnych ZSRR z Europy Środkowo-Wschodniej (Polski, Czech czy Węgier) do NATO. W tym samym 1993 roku pojawiła się również na Zachodzie nowa synteza globalnej sytuacji w głośnej pracy Samuela Huntingtona "Zderzenie cywilizacji" - synteza, która została przyjęta w Rosji z ogromnym zainteresowaniem jako potwierdzenie przekonania, że Rosja traktowana jest przez Zachód jako odrębna, obca całość.
Jedną z możliwych odpowiedzi na to poczucie izolacji i obcości mogła być próba ożywienia wspólnoty opartej na prawosławno-wschodniosłowiańskiej jedności. Odnowienie idei "wielkiego narodu" obejmującego Rosjan, Białorusinów i Ukraińców - idei, którą utrwalił w rosyjskiej myśli w XIX wieku Mikołaj Karamzin, a którą Piotr Sawickij określił jako pierwszy etap szerszej idei imperialnej Rosji - głosił konsekwentnie Aleksander Sołżenicyn. Jej zakorzenienie w polityce imperialnej Rosji w XIX wieku przypominał historyk Aleksiej Miller, nawiązywali do niej także niektórzy politycy. W sferze realnych działań państwa jej wyrazem była stopniowo i nie bez wahań realizowana (od 1996 roku) koncepcja unii z Białorusią, a także polityka systematycznego umacniania wpływów ekonomicznych, politycznych i kulturalnych na Ukrainie. Siła tej idei polega jednak przede wszystkim na jej wciąż dużej popularności wśród Rosjan.
Drugą, obok odnowienia koncepcji "wielkiego narodu" wschodniosłowiańskiego, odpowiedzią na kryzys wiary w możliwość realnego dołączenia Rosji do Zachodu stało się przekonanie, że Rosja tworzy po prostu odrębną cywilizację. W połowie lat 90. tę myśl wyrażały setki publikacji w prasie oraz wypowiedzi rozmaitych autorytetów intelektualnych i polityków. Zachód nie tworzy jedynej cywilizacji, którą reszta świata powinna naśladować. Każda cywilizacja ma swoją odrębną wartość i ma prawo jej bronić przed agresją obcych wzorów. Rosja w obronie swej cywilizacji staje się zarazem tarczą innych cywilizacji, również zagrożonych przez globalną ekspansję wzorów atlantyckich.
Niektórzy - jak Aleksander Dugin - podkreślali nieuchronność brutalnego konfliktu. Inni - jak niezwykle popularny w kołach intelektualnych Moskwy politolog Aleksander Panarin, pisali o tym konflikcie cywilizacyjnym z ubolewaniem, rozważając jeszcze możliwości jego ostatecznego uniknięcia przez odpowiednie ustępstwa Zachodu (USA lub Europy opartej na osi Paryż-Berlin) wobec Rosji i jej geopolitycznych interesów. Zwykli mieszkańcy Rosji odnotowywali w swej świadomości niepowodzenie nowej próby "okcydentalizacji" Rosji i wracali po prostu do głęboko zakorzenionego przekonania o istotnej odmienności swojego modelu życia społecznego i kultury. Poczucie cywilizacyjnej odrębności Rosji stawało się na nowo społecznym faktem, a nie tylko intelektualną interpretacją.
Poszukiwanie formy politycznej dla owego poczucia nie mogło trwać długo. Poszukiwania podjęte przez samą władzę państwową okazały się ideowo bezpłodne, choć interesujące w rozpoznaniu nastrojów społecznych. W 1996 roku prezydent Jelcyn zamówił badanie socjologiczne mające na celu określenie "rosyjskiej idei wszechnarodowej", a także ogłosił konkurs na esej mający zdefiniować taką ideę dla Federacji Rosyjskiej. Wyłoniona w toku konkursu zwycięska praca łączyła idee reform podjętych po 1991 roku ze starymi tradycjami rosyjskimi, które miały przeciwstawić się "globalnemu nihilizmowi" eksportowanemu przez Zachód. W istocie jednak, jak wykazywało wspomniane badanie socjologiczne, to w samej Rosji nihilizm był problemem największym. Podsumowując wyniki badania, Georgij Satarow wskazał następujące postawy dominujące w społeczeństwie Federacji Rosyjskiej: 17,2 proc. demokratów, łącznie 29,6 proc. komunistycznych rewanżystów i zwolenników silnej ręki, 39,9 proc. nihilistów i "rozczarowanych apolitycznych", wreszcie 13,3 proc. "romantyków".
Jelcyn nie sformułował ostatecznie oficjalnej odpowiedzi władzy na pytanie, jak ma wyglądać nowa idea państwa. Odpowiedź ta kształtowała się oddolnie - w artykułach publicystów, w tekstach zatroskanych socjologów i politologów, wspieranych interpretacjami historyków, w dziełach artystów próbujących szukać formy wspólnego, pozytywnego przeżycia duchowego z mieszkańcami "Wielkiego Kraju". Tą odpowiedzią było właśnie odnowione pojęcie imperium. Wystąpiło ono w kilku wcieleniach jednocześnie.
Pierwsze z tych wcieleń mogło pogodzić "demokratów" ze "zwolennikami silnej ręki" i "romantykami". Za jego artystyczne manifesty mogą uchodzić najgłośniejsze filmy rosyjskie ostatniej dekady - takie choćby jak "Cyrulik syberyjski" Nikity Michałkowa z 1998 roku ukazujący wspaniałość Imperium Rosyjskiego w jego najbardziej nacjonalistycznej fazie rozwoju za czasów Aleksandra III czy "Rosyjska arka" Aleksandra Sokurowa z nostalgią streszczająca historię Imperium przez pryzmat olśniewającego blasku Pałacu Zimowego w Petersburgu. W formie dostępnej masowemu widzowi telewizji NTW rozmach i wielkość Imperium ukazywał znakomity serial dokumentalny Leonida Parfionowa, wyemitowany ostatecznie w 2001 roku. Od 1995 roku pojawiają się w głównych czasopismach intelektualnych Rosji rubryki poświęcone dyskusji o dobrych i złych stronach Imperium. Zdaje się w nich przeważać pozytywny dyskurs, w którym Imperium, zwłaszcza w jego efektownej, petersburskiej szacie, jawi się jako wzór wielkiej kultury - wielonarodowej wspólnoty z przewodnią rolą Rosji. W tej wizji Imperium nie tylko dźwiga Rosję do rangi światowego mocarstwa, ale także czyni z niej pełnoprawnego uczestnika dialogu kulturalnego z Europą. Jest także antytezą barbarzyństwa i chaosu, których nawrót wiąże się w tej perspektywie z rozpadem imperialnego porządku, ujawnieniem międzyetnicznych waśni. W tej interpretacji Imperium Rosyjskie ma na ogół twarz Piotra I (a jeszcze lepiej sylwetkę Piotra z pomnika E.M. Falconeta w Petersburgu), jest zwrócone ku Europie, a w roli jego piewcy obsadzony zostaje Aleksander Puszkin.
Inną, nie mniej popularną twarz imperium odsłoniło za sprawą stopniowej rehabilitacji swego ostatniego wcielenia: Związku Sowieckiego. Ta rehabilitacja nie była bynajmniej specjalnością wyłącznie Rosyjskiej Partii Komunistycznej. Chodzi raczej o coraz powszechniej wyrażany w Rosji po 1991 roku żal z powodu rozpadu ZSRR jako pewnej wspólnoty, uznanej za naturalną i korzystną dla wszystkich (a przynajmniej zdecydowanej większości) jej członków. Socjologowie z Rosyjskiej Akademii Nauk w monumentalnym studium poświęconym reformom swojego kraju już w 1994 roku stwierdzali, że "Imperium i Związek Radziecki nie były produktem naturalnej agresywności moskiewskich władców, ale rezultatem naturalno-historycznej, politycznej i ekonomicznej integracji interesów narodów, dobrowolnie i świadomie łączących swe wysiłki i szukających obrony w jednej z najlepiej rozwiniętych w sensie materialnym i duchowym cywilizacji na planecie - cywilizacji rosyjskiej". Konkludowali także z nadzieją, że naturalna jedność ludów, która utrwaliła się i pogłębiła w czasach sowieckich, na pewno zostanie wkrótce odbudowana: "Czas pracuje dla Rosji i związku bratnich narodów". Podobne zdanie, choć w ostrożniejszej formie wyraziła w 1996 roku obsadzona przez elitę politologów rosyjskich rada do spraw polityki zagranicznej i obronnej przy prezydencie Federacji.
Tego rodzaju polityki oczekiwali także zwykli mieszkańcy Rosji. Kolejne badania opinii publicznej w Rosji wykazywały stopniowo narastającą tęsknotę za Związkiem Sowieckim. Cechy systemu sowieckiego, które ujawniały swą pozytywną wartość w oczach ankietowanych, to przede wszystkim imperialny wymiar ZSRR. Najpoważniejsze ośrodki badania opinii wykazywały, że np. jeszcze w 2001 roku 57 proc. Rosjan pragnęło restauracji ZSRR, a w dwa lata później aż 74 proc. wyrażało swój żal z powodu rozpadu Związku Sowieckiego. W tym samym 2003 roku 45 proc. ankietowanych uznawało wciąż system sowiecki za lepszy od aktualnego. Potęga, a także szacunek czy wręcz strach, jaki budził on na zewnątrz - to pierwszy imperialny atrybut, jaki pozostał w pamięci badanych. Drugi istotny atrybut to przekonanie, że system sowiecki stworzył (lub, zależnie od interpretacji, rozwijał dalej) oryginalną, naturalną wspólnotę pod przewodnictwem Rosjan.
Na ogół obserwatorzy sceny politycznej i intelektualnej w Rosji wiążą niebezpieczne tendencje neoimperialne jedynie z fascynacją pierwszym z owych atrybutów, którą przypisuje się głównie marginalnym siłom politycznym określanym ogólnie jako "prawicowe". W istocie popularność, a w związku z tym także niebezpieczeństwo utrwalenia tendencji neoimperialnych w Rosji wiąże się z powszechnością przekonania o naturalnym i "wspólnotowym" charakterze imperium, podzielanego nie tylko przez "komunistycznych rewanżystów" czy "romantyków", ale niestety także przez niemałą część rosyjskich "demokratów" i ich intelektualnych reprezentantów.
Polityka państwowa coraz śmielej dostosowywała się do pozytywnego dyskursu imperium. Wymieńmy już tylko jego najistotniejsze przejawy. Pierwszym symbolem konsensusu osiągniętego wreszcie na tej płaszczyźnie przez władze Federacji Rosyjskiej z większą częścią elit intelektualnych i opinii publicznej okazały się kolejne fazy wojny przeciw Czeczenii, cieszące się coraz większym poparciem społecznym w Rosji. To właśnie ta wojna i jej popularność w rosyjskim społeczeństwie stała się podstawą "intronizacji" następcy Jelcyna - Władimira Putina. Warto pamiętać, że misja imperialna jest w przypadku tej wojny przedstawiana nie tylko jako apologia przemocy, ale także jako patos wyzwalania. Putin, idąc za głosem swoich doradców, przedstawia oporny naród, który nie chce dzielić wspólnoty politycznej z Rosją, jako "naród nie podbity, lecz wyzwolony" - wyzwolony przez Armię Rosyjską z oków swego ciasnego, szowinistycznego, a nawet terrorystycznego projektu politycznego wyodrębnienia.
Polityka wobec Ukrainy stała się w ostatnim czasie kolejnym, nie mniej interesującym poligonem dla koncepcji imperium jako instrumentu wyzwalania i zabezpieczania praw człowieka u sąsiadów Rosji. Rosja prowadziła taką politykę wyzwalania, opartą na nieustannie wmawianym, osobliwym założeniu, że sprawdzianem demokracji na Ukrainie jest ujawniane dzięki niej prorosyjskie nastawienie. Inna postawa, inny wybór może być tylko niedemokratyczny, może być wyłącznie rezultatem intrygi obcych (w tym wypadku amerykańskich lub polskich) sił wspartych przez ciasny nacjonalizm na samej Ukrainie. To wmawianie okazało się skuteczne wobec Rosjan, ale nie dość skuteczne wobec Ukraińców. Po tym niepowodzeniu rosyjski neoimperializm przybrał ton mniej liberalny, bardziej utrzymany w duchu geopolitycznego realizmu, bliższego wizji Dugina niż doktrynie łagodnego, "wyzwolicielskiego" imperium.
Podobny przeskok między dwiema wizjami, dwoma obliczami imperium, można było odnotować przy okazji wielkich obchodów 60. rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem zorganizowanych w Moskwie 9 maja 2005 roku. Dla Władimira Putina była to wymarzona okazja do ukazania syntezy tradycji Rosji imperialnej z tradycją sowiecką. Niejako zapowiedzią tej syntezy stała się deklaracja prezydenta z jego orędzia o stanie państwa wygłoszonego 25 kwietnia 2005 roku, w którym nazwał rozpad Związku Radzieckiego "największą katastrofą geopolityczną XX wieku".
Deklaracja ta wywołała sporo polemik, zwłaszcza zagranicznych, w których wskazywano, że jednak były większe katastrofy, jak choćby I czy II wojna światowa, zbrodnie systemu sowieckiego czy nazistowskiego. Mało kto zwrócił jednak uwagę na specyficznie imperialny aspekt poglądu zaprezentowanego przez prezydenta Rosji. Dla niego największą katastrofą geopolityczną był rozpad największego imperium. Ani jemu, ani jego zachodnim polemistom nie przyszło do głowy, że na przykład dla Litwy, Łotwy i Estonii czy Polski największą katastrofą geopolityczną mogło być przyłączenie do imperium sowieckiego na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. W logice zaprezentowanej przez Putina rozpad Wielkiego Państwa to rozpad wielkiego ładu, do którego utrzymania małe państewka powstałe na jego ruinach nie są zdolne. Wraz z rozpadem wielkiego sowieckiego "ładu" otwarły się drzwi dla nacjonalizmów, kłótni o granice i "terrorystycznych interwencji".
Poszerzanie imperium sowieckiego w czasie II wojny przedstawiane było w trakcie moskiewskich obchodów w maju 2005 roku w podobny sposób, który skutecznie praktykowała zresztą wcześniej propaganda Stalina, Chruszczowa, Breżniewa i Gorbaczowa - jako wyzwalanie i rozszerzanie sfery postępu. Propagandyści ery Putina posunęli się do stwierdzeń, jakich nie pamiętano od czasów Stalina: gdyby nie układ jałtański oddający państwa Europy Środkowo-Wschodniej pod panowanie Moskwy, nie byłoby w tych krajach ani demokracji, ani elektryczności - to wszystko wraz z wyzwoleniem od "faszyzmu" (nie tylko niemieckiego, ale przede wszystkim lokalnego, narodowego) niosła ze sobą Armia Czerwona. Pakt Ribbentrop-Mołotow z kolei uratował kraje bałtyckie przed ich własnymi, "faszystowskimi" reżimami, a Związek Sowiecki przed rzekomo planowaną wspólnie przez Polskę i Hitlera napaścią.
Kraje bałtyckie i Polska, a także w pewnym stopniu Ukraina świeżo po doświadczeniach pomarańczowej rewolucji, miały pewne trudności z zaakceptowaniem tej wizji historii. Wizja "dobrego imperium", natknąwszy się na przeszkodę w postaci oczywistej odmowy uznania go za dobre przez jego ofiary, zamieniła się i w tym przypadku w wizję imperium "poza dobrem i złem". Imperium, którego racją jest siła. Najdosadniej dał temu wyraz sam prezydent Putin w wywiadzie dla telewizji niemieckich ARD i ZDF, udzielonym tuż przed obchodami w Moskwie, 6 maja 2005 roku. Stwierdził wtedy, że kraje nadbałtyckie otrzymały niepodległość wyłącznie z łaski Rosji i Niemiec, dzięki porozumieniu Lenina z wilhelmińską Rzeszą w traktacie brzeskim w marcu 1918 roku. Te same dwa mocarstwa miały zatem pełne prawo odebrać tę niepodległość krajom nadbałtyckim - i uczyniły to na mocy porozumienia Stalina z III Rzeszą (paktu Ribbentrop-Mołotow). "W 1939 Niemcy nam je zwróciły i terytoria te weszły w skład Związku Radzieckiego. [...] Nie może tu być mowy o okupacji, ponieważ już wcześniej były częścią ZSRR".
Było to nie tylko szokujące kłamstwo historyczne, ale przede wszystkim przejaw nagiego imperializmu, bez żadnych ozdobników moralnych. Wielcy i silni decydują o losie małych i słabych wedle swojej woli i interesów. Mogą im zabrać niepodległość, podyktować dowolne ceny gazu (jak na progu 2006 roku próbowała to uczynić Rosja z Ukrainą i Gruzją), zrównać z ziemią ich domy, całe miasta i wioski (jak Rosja robi to systematycznie od 1995 roku w Czeczenii).
Na początku minionego wieku, kiedy Imperium Rosyjskie weszło w fazę kryzysu, powstały dwa wyraźnie rozbieżne kierunki w teorii imperializmu. Jeden, "socjal-darwinistyczny", prezentował imperium jako narzędzie stałej, bezwzględnej walki z jego wewnętrznymi wrogami i zewnętrznymi rywalami. Drugi, "liberalny", próbował łączyć ideę imperium z hasłami niesienia dobrobytu, postępu, misji kulturalnej czy "stabilizacyjnej" krajom przyłączanym do imperialnego centrum.
W ciągu 15 lat, jakie upłynęły od rozpadu Związku Sowieckiego, duża część rosyjskich elit intelektualnych i politycznych, a za nimi także większa część rosyjskiej opinii publicznej oraz samo centrum władzy politycznej w Rosji stopniowo wróciły do idei imperium - przede wszystkim w drugiej z wymienionych tutaj wersji. Nie przypadkiem w roku 2003 największe zainteresowanie w rosyjskiej debacie intelektualnej wzbudziło hasło rzucone przez liberalnego polityka, autora programu prywatyzacji w Rosji z początku lat 90., Anatolija Czubajsa - było to hasło "liberalnego imperium". Poczucie odbudowanej siły znów miało połączyć się z poczuciem realizowanej misji, restauracja kontroli nad obszarem dawnego imperium ZSRR z ideą przywracania porządku. Rosjanie raz jeszcze uwierzyli w dobre imperium - w imperium DOBRA. W przeprowadzonym zaraz po wystąpieniu Czubajsa badaniu opinii publicznej tylko 1 proc. ankietowanych Rosjan stwierdziło, że imperium nie może być liberalne - że imperium nie może być dobre...
Imperium musi jednak prędzej czy później zderzyć się z faktem, że nie jest uznawane za dobro, lecz za zło - musi zmierzyć się z wyzwaniem ze strony tych grup czy wspólnot, które uznają się za jego ofiary: byłe, aktualne bądź potencjalne. I wtedy stajemy przed wyborem: albo odejście od projektu imperialnego, uznanie, że nie może się on łączyć z liberalnym porządkiem, albo obrona tego projektu. W tym drugim przypadku odsłania się jednak nieuchronnie surowy, realistyczny wymiar imperialnej polityki, który ujawnił się kilkakrotnie w słowach i czynach rosyjskiego ośrodka władzy w ostatnich kilkunastu miesiącach. Wielkość imperium i jego interesy stają się celem, w imię którego można porzucić kategorie dobra i zła. Liczy się jedynie siła.
Andrzej Nowak
p
*Andrzej Nowak, ur. 1960, historyk, publicysta, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i PAN, redaktor naczelny dwumiesięcznika "Arcana". Jeden z najwybitniejszych znawców historii stosunków polsko-rosyjskich, zajmuje się także m.in. porozbiorowymi dziejami Polski oraz historią Europy Środkowo-Wschodniej. Opublikował m.in. książki "Jak rozbić rosyjskie imperium? (1733-1921)" (1999) oraz "Od imperium do imperium. Spojrzenia na historię Europy Wschodniej" (2004). Niedawno ukazały się: "Powrót do Polski" (2005) oraz antologia tekstów "Rosja i Europa Wschodnia" (2006). Wielokrotnie gościł na łamach "Europy" - w nrze 37 z 16 września opublikowaliśmy debatę z jego udziałem "Co zostanie z >>Solidarności<< po otwarciu akt IPN?".