p

Rozpad monolitu

John Ralston Saul

pisarz, eseista

W Stanach Zjednoczonych mamy obecnie do czynienia z rozkładem pewnego ideowego monolitu złożonego z trzech głównych elementów: neokonserwatyzmu, populizmu czy fundamentalizmu oraz konserwatyzmu. Ta "wielka koalicja" rozpada się na naszych oczach. Nadchodzące wybory zapewne przypieczętują jej klęskę, choć w tym przypadku trudno jednoznacznie prorokować - tutaj może się zdarzyć dosłownie wszystko. Motywacje określające indywidualną decyzję wyborczą są bowiem bardzo złożone i niekoniecznie poddają się logicznemu rozbiorowi.

Próbując określić źródła prawdopodobnej porażki obozu prawicowego, odwołam się do znanej romantycznej formuły dotyczącej teatru. Wedle romantyków teatr wymaga od widza "dobrowolnego zawieszenia niewiary". Zgromadzeni na widowni ludzie zgadzają się "wierzyć", że świat kreowany przez aktorów na scenie jest prawdziwy. Taka zgoda jest warunkiem niezbędnym - jeśli jej nie ma, nie ma teatru. Identyczna sytuacja występuje w polityce. Akt głosowania jest właśnie wyrazem "dobrowolnego zawieszenia niewiary" - wyborca udziela w ten sposób politykowi kredytu zaufania. To tak, jakby mówił: "Dając ci swoje poparcie, zakładam, że zrobisz to, co obiecałeś, będę się jednak uważnie przyglądał i oczekiwał efektów". Otóż w Stanach Zjednoczonych prawica utraciła już ten przywilej zaufania, ludzie są głęboko rozczarowani jej rządami - władzą całkowicie odizolowaną od społeczeństwa, działającą w zaciszu waszyngtońskich gabinetów w głębokiej niezgodzie z opinią większości. Większość bowiem żywi przekonanie, że strategia reprezentowana przez obecny układ sił politycznych po prostu się nie sprawdza. Republikanie mogą stosować najwymyślniejsze socjotechniczne triki, mogą konstruować najbardziej wysublimowane argumenty - wyborcy i tak nie dadzą się przekonać. Patrząc na sytuację w kraju, widzą, że cała ta neokonserwatywna, globalistyczna retoryka nie przekłada się ani na realną poprawę życia poszczególnych obywateli, ani na umocnienie pozycji Stanów Zjednoczonych w świecie.

Przede wszystkim jednak prawica rozpada się od wewnątrz. Konserwatyści - a pamiętajmy, że konserwatyzm amerykański ma w sobie silny komponent libertariański - dostrzegają, jak wiele ich różni od neokonserwatystów. Najlepszym przykładem jest tutaj spór na linii Biały Dom-Sąd Najwyższy. Neokonserwatywny rząd wierzy, że systematyczne ograniczanie wolności indywidualnych jest korzystne dla bezpieczeństwa kraju, a libertariański i konserwatywny Sąd Najwyższy zdecydowanie sprzeciwia się takim ograniczeniom. Nagle wychodzi więc na jaw bardzo wyraźny konflikt między tymi dwoma stanowiskami. Z innej jeszcze strony odzywa się nurt populistyczny, dla którego neokonserwatyści są jeszcze zbyt mało fundamentalistyczni, a zatem niezdolni, by wprowadzić radykalne, nacjonalistyczne rozwiązania. Gdzieś pośrodku tych trzech grup stoi George W. Bush - pod pewnymi względami czysty populista (widać to w jego sposobie komunikowania się ze społeczeństwem), choć otoczony głównie neokonserwatystami. Bush to klasyczny przykład człowieka, który potrzebuje pewności - nie potrafi żyć z wątpliwościami. Na każde pytanie musi mieć jednoznaczną odpowiedź, inaczej ziemia usuwa mu się spod nóg. Taka kombinacja populisty, a zarazem wytrwałego poszukiwacza pewności jest w przypadku lidera wielkiego państwa bardzo niepokojąca. Prowadzi prostą drogą do nacjonalizmu i fundamentalizmu, bo czym są nacjonalizm i fundamentalizm, jeśli nie wyrazem braku jakichkolwiek wątpliwości?

Reklama

Pozostaje pytanie, na ile Demokraci potrafią zbudować mocną alternatywę dla skłóconych i skompromitowanych Republikanów. Niewątpliwą przewagą Demokratów jest fakt, że to nie oni w ostatnim czasie bywali oskarżani o korupcję czy hipokryzję. Z całą pewnością będą więc wykorzystywać swoją pozycję. Atmosfera w Stanach Zjednoczonych sprzyja dziś zresztą państwowemu protekcjonizmowi. Nie jest on może dobrą strategią w perspektywie długofalowej, ale na krótką metę retoryka protekcjonistyczna prezentowana przez Demokratów może znacząco wpłynąć na ich wyborczy sukces. To wszystko jednak tylko doraźna perspektywa, doraźne gry polityczne wykorzystujące proste mechanizmy społecznego niezadowolenia, oskarżeń o korupcję, zepsucie itd. Demokratom brakuje natomiast szeroko zakrojonego planu, uwzględniającego zarówno politykę wewnętrzną (nawiasem mówiąc, rozprawiamy tutaj o wyborach do Senatu oraz Izby Reprezentantów, a te instytucje nie zajmują się rządzeniem sensu stricto, tylko "pracą u podstaw", rozwiązywaniem konkretnych problemów), jak i ogólny kierunek, w którym podążać ma państwo.

Nie tylko Stany Zjednoczone są dzisiaj w takiej sytuacji. Wkroczyliśmy, mniej więcej około roku 1995, w epokę - jak to nazywam - postglobalizmu. Nie sposób dzisiaj mówić o jakimś jednym generalnym projekcie, rozmaite państwa są w rozmaitych stadiach rozwoju, świat trawią konflikty - począwszy od militarnych, a skończywszy na społeczno-ekonomicznych. Przy takim stanie rzeczy trudno cokolwiek przewidywać. Kto wie, co się stanie za 5-10 lat? Ta niepewność w równym stopniu dotyczy USA, co na przykład Polski. W Polsce również skończyło się "dobrowolne zawieszenie niewiary" w odniesieniu do wielu pomysłów politycznych.

przeł. Tomasz Stawiszyński

p

Demokraci zwyciężą

Peter Singer

filozof

Dlaczego wyniki badań opinii publicznej dotyczące zbliżających się wyborów do Kongresu wskazują na wygraną Demokratów? Dostrzegam co najmniej dwie możliwe przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, interpretowałbym sondaże raczej jako sygnał, że społeczeństwo zwróciło się przeciwko administracji George'a W. Busha, nie zaś przeciwko Partii Republikańskiej czy konserwatyzmowi w ogóle. Społeczeństwo jest zmęczone niespełnionymi obietnicami oraz nieudolnością w prowadzeniu wojny w Iraku, która pochłania coraz więcej ofiar i pieniędzy. To samo dotyczy innych działań rządu Busha, na przykład nieumiejętnego radzenia sobie ze skutkami huraganu "Katrina".

Po drugie, Amerykanie wydają się sprzeciwiać mieszaniu wartości religijnych i moralnych do polityki. Sprzeciw wobec ekipy obecnego prezydenta to także protest przeciwko kłamstwom dotyczącym przyczyn wojny w Iraku, wyraz przekonania, że wypowiedzi Busha na temat moralności są pełnym hipokryzji sposobem wymuszenia na społeczeństwie zgody na konkretną politykę, a także wyraz rozczarowania skandalami finansowymi i obyczajowymi, w które okazuje się zamieszanych coraz więcej członków Partii Republikańskiej. Dla społeczeństwa amerykańskiego Republikanie - choć mówią wiele na temat moralności i wartości chrześcijańskich - w istocie okazali się nie być w niczym lepsi od Billa Clintona.

Nie sądzę, by Ameryka potrzebowała dziś rządu, który wprowadzałby wartości konserwatywne. Jestem przekonany, że społeczeństwo amerykańskie funkcjonuje lepiej, gdy wśród obywateli panuje zgoda na różnice zdań w kwestii wartości i prywatnych przekonań. Dobrym przykładem takiego nastawienia jest fakt, że Amerykanie, jeszcze niedawno sprzeciwiający się eksperymentom przeprowadzanym na ludzkich embrionach dla celów medycznych, zmienili obecnie zdanie. Ważniejsze wydaje się znalezienie leków na cukrzycę czy Alzheimera niż prywatne przekonania religijne. W tym kontekście wydaje mi się, że konserwatyzm oparty na zdecydowanym głoszeniu wartości moralnych utracił już wpływy i respekt, jakimi cieszył się wcześniej.

Na pytanie o to, jaka powinna nastąpić przemiana w łonie samego konserwatyzmu, by mógł on na powrót stać się żywym elementem w polityce, odpowiedziałbym, że konserwatyzm oparty na religijnych wartościach powinien ustąpić miejsca konserwatyzmowi ograniczonego rządu centralnego. Głosi on, że im potężniejszy staje się rząd centralny, tym bardziej jest nieefektywny, tym więcej też pojawia się korupcji i biurokracji. Lepiej robić mniej, ale efektywnie, niż zajmować się wszystkim i ponieść klęskę, jak miało to miejsce w przypadku administracji Busha. Więcej kompetencji powinno być przekazanych władzom stanowym i stowarzyszeniom. Jeśli dobrze pamiętam, Bush prezentował podobne pomysły w trakcie jednej z debat prezydenckich z Alem Gore'em w 2000 roku. Nigdy jednak nie udało mu się zrealizować tych deklaracji. Tymczasem to właśnie konserwatyzm głoszący potrzebę ograniczenia kompetencji rządu centralnego i wzmocnienia swobód obywatelskich byłby zapewne lepszy w obecnym klimacie politycznym.

Demokraci zapewne zwyciężą w wyborach do Kongresu, nie nazwałbym ich jednak przeważającą siłą polityczną w Ameryce. Bardzo możliwe, że wraz z wyczerpaniem się języka moralności w polityce amerykańskiej będą oni próbowali wprowadzić nowy typ retoryki politycznej. Będzie to język kompetentnego, wręcz technokratycznego zarządzania - należy wykonać zaplanowane zadania i naprawić to, co zostało zniszczone przez rząd Busha itd. Nie oznacza to wszakże, że Demokraci w znaczący sposób odejdą od języka Republikanów. Będą się zapewne nadal trzymać języka religijnego, choć przypuszczalnie w nieco innym kontekście. W ten sposób uda im się zapewne wprowadzić w miarę jasny podział między religią a państwem, podział, który w Stanach Zjednoczonych ma długą tradycję.

przeł. Karolina Wigura

p

Neokonserwatyzm to radykalna prawicowa ideologia

Michael Walzer

filozof

Tego, co dzieje się obecnie w Stanach Zjednoczonych, nie nazwałbym rewolucją konserwatywną. Jest to raczej radykalny zwrot państwa na prawo, spowodowany w głównej mierze upowszechnieniem się w amerykańskiej polityce nie jednego, ale aż trzech rodzajów konserwatyzmu. Sytuacja ta jest wyjątkowa w skali światowej, dlatego unikałbym tu łatwych analogii z innymi krajami.

Pierwszy z tych trzech rodzajów konserwatyzmu - neokonserwatyzm - jest bardzo szczególną postacią konserwatywnego myślenia. To w istocie radykalna ideologia prawicowa. Właśnie ona legła u podstaw wojny z Irakiem. Jeśli miałbym szukać historycznych analogii do marszu armii amerykańskiej na Bagdad w 2003 roku, porównałbym go do marszu Armii Czerwonej na Warszawę w 1919 roku. Te dwa bardzo odległe wydarzenia łączy według mnie ta sama ideologia, której zasadniczym elementem jest zmiana rzeczywistości poprzez użycie siły.

Źródła tak rozumianego neokonserwatyzmu leżą częściowo w spuściźnie, jaka pozostała po lewicowych ideologach w rodzaju Lwa Trockiego. Jest to w istocie myślenie postmarksistowskie. Niesie ono ze sobą wizję polityki rozumianej w kategoriach długotrwałej walki z wrogami i stałej gotowości do użycia siły, przy jednoczesnym niezrozumieniu dla zagadnień takich jak wspólnota czy prawo międzynarodowe.

Neokonserwatyzm nie jest ideologią utopijną w tym sensie, że nie towarzyszy mu konkretna wizja przyszłego, lepszego społeczeństwa, chociaż zlikwidowanie wrogów z pewnością ma uczynić świat lepszym. Neokonserwatyści akceptują to, że na świecie tak czy inaczej pozostanie podział na biednych i bogatych oraz inne nierówności społeczne. Społeczeństwa potrzebują ich zdaniem przede wszystkim silnego przywódcy.

Radykalne ideologie, do których zaliczam neokonserwatyzm, charakteryzują się także tym, że poszukują nie tylko wroga zewnętrznego - takim wrogiem w przypadku Stanów Zjednoczonych ma być Irak - ale także wewnętrznego. Nietrudno zauważyć, że w ciągu ostatnich sześciu lat amerykańska polityka stała się bardziej skonfliktowana wewnętrznie, niż była do tej pory. Sytuacja ta wynika z nastawienia, zgodnie z którym nie wolno pozwolić drugiej stronie na zwycięstwo. Jednym z fundamentów polityki w państwie demokratycznym jest przyzwolenie na to, by inni przejęli władzę - najpierw rządzimy my, potem opozycja, a potem my wracamy do władzy. Nie jest to dziś sposób myślenia powszechnie podzielany przez członków Partii Republikańskiej. Wielu z nich jest przekonanych, że rządy Demokratów będą niebezpieczne dla Stanów Zjednoczonych i powinno się im zapobiec za wszelką cenę. Sądzę jednak, że ten typ konserwatyzmu najbardziej ze wszystkich trzech wyczerpał już swój potencjał i że w niedalekiej przyszłości zniknie z amerykańskiej sceny politycznej.

Drugi typ konserwatyzmu skoncentrowany jest na wartościach chrześcijańskich, rodzinnych i społecznych. Jestem przekonany, że ze względu na mobilizację protestantów oraz katolików może on nadal odgrywać wielką rolę polityczną w Ameryce. Być może nie będzie już tak silnie obecny w sferze publicznej, jak to było w niedawnej przeszłości, ale z pewnością zachowa duże znaczenie.

Trzeci rodzaj konserwatyzmu wywodzi się z pism Edmunda Burke'a: to konserwatyzm ostrożny, unikający wszelkich ryzykownych decyzji, zbędnego eksperymentowania i rozpraszania sił poprzez podejmowanie przez rząd zbyt wielu działań jednocześnie. Ten typ konserwatyzmu również nie jest jeszcze w tej chwili zagrożony, jednak w najbliższej przyszłości będzie raczej słaby, ponieważ w amerykańskim społeczeństwie dominuje przekonanie, że potrzeba nam kompetentnego rządu złożonego z ekspertów.

W mojej ocenie prezydentowi George'owi W. Bushowi udało się w pewnym momencie połączyć wszystkie trzy rodzaje konserwatyzmu. Połączenie to jednak staje się dziś coraz słabsze, a społeczeństwo amerykańskie jest coraz bardziej zmęczone konserwatywną retoryką. Jakie są tego przyczyny? Szczególnie ważna jest klęska w Iraku i kompletna nieumiejętność poradzenia sobie z tą klęską przez administrację obecnego prezydenta. W społeczeństwie panuje przekonanie, że rząd Busha oszukiwał opinię publiczną. Niekompetencja obecnego rządu sięga jeszcze dalej - objawiła się również w przypadku zniszczeń spowodowanych przez huragan "Katrina". Oczekiwania społeczeństwa rozminęły się tu zupełnie z nieudolnymi działaniami rządu. Kolejną przyczyną jest postępujący kryzys w amerykańskim systemie opieki zdrowotnej dotykający coraz większą liczbę ludzi. Narasta zmęczenie kolejnymi skandalami, w które zamieszani są członkowie Partii Republikańskiej.

Przy tym wszystkim jestem jednak przekonany, że negatywne zjawiska, które opisuję, dotyczą tylko pewnej frakcji w Partii Republikańskiej, a nie całej partii. Ludzie należący do tej frakcji mogą zostać pokonani w wyborach i będą zmuszeni opuścić swoje urzędy, ponieważ instytucje demokratyczne w Stanach Zjednoczonych są nadal bardzo silne. Nie sądzę także, by Stanom Zjednoczonym groził w tej chwili kryzys demokracji, który można zaobserwować w tylu innych krajach na całym świecie. Problemem Stanów Zjednoczonych jest poważny kryzys przywództwa i wiążącego się z nim stylu prowadzenia polityki, jednak tradycja i instytucje demokratyczne są w tym przypadku skutecznym remedium.

Jak wynika z sondaży opinii publicznej, najbardziej obecnie prawdopodobnym scenariuszem jest wygrana Demokratów w zbliżających się wyborach do Kongresu. Nie spodziewałbym się jednak ich wielkiego sukcesu. Będzie to dla Partii Demokratycznej z pewnością niepowtarzalna okazja, by przygotować się do następnych wyborów, zarówno parlamentarnych, jak i prezydenckich, ale nie sądzę, by osiągnęli wielką przewagę w obu izbach. Partia Demokratyczna, nawet jeśli zwycięży, nie będzie mogła prowadzić diametralnie innej polityki zagranicznej od tej, którą znamy już z ostatnich sześciu lat rządów obozu Busha. Zdecydowanych działań zmierzających do wycofania wojsk z Iraku możemy spodziewać się jedynie wtedy, gdy Demokratom nie tylko uda się osiągnąć przewagę w Kongresie, ale także wygrać wybory prezydenckie, albo gdy środowisko Busha będzie postawione w sytuacji braku jakiejkolwiek innej alternatywy. Tymczasem Demokraci skoncentrują się zapewne na polityce wewnętrznej, a w jej ramach - na inicjatywach związanych z uzdrowieniem systemu opieki zdrowotnej czy reformie finansów publicznych. Postarają się zapracować na wizerunek, który będzie można następnie wykorzystać w wyborach 2008 roku. Mam nadzieję, że Kongres Stanów Zjednoczonych w nowym składzie uczyni jednak coś, czego zupełnie się nie spodziewam i pozytywnie mnie tym zaskoczy. Wiele zależy od tego, czy Demokraci będą odważni, bo przecież jako opozycja nie prezentowali się zbyt pozytywnie. Wydawali się przestraszeni, słabi i podzieleni wewnętrznie - należy jednak pamiętać, że są jedyną nadzieją, jaką w tej chwili mamy.

Warto zastanowić się nad tym, jak przekształcić konserwatyzm i nadać mu nowe, bardziej pozytywne oblicze. Kilka lat temu napisałem esej zatytułowany "Komunitariańska krytyka liberalizmu". Zawarłem w nim propozycje ewentualnych komunitariańskich korekt, których należałoby dokonać w liberalizmie. Dziś trzeba zastanowić się nad tym, jakich korekt potrzebuje konserwatyzm. Sądzę, że konieczna jest przede wszystkim korekta liberalna, której celem będzie zmniejszenie nierówności społecznych, poprawa sytuacji w opiece zdrowotnej, a także podtrzymywanie wolności obywatelskich, które uległy osłabieniu podczas sześcioletnich autorytarnych rządów ekipy Busha.

przeł. Karolina Wigura

p

Republikanie chętnie powitają Demokratów w Kongresie

David Ost

politolog

Konserwatyzm w Stanach Zjednoczonych znajduje się w tej chwili w głębokim kryzysie. Partia Republikańska traci kolejne grupy wyborców, a sami Republikanie wydają się wyczerpani obecną sytuacją polityczną. Nie widać, by mieli spójną wizję, jak wybrnąć z kryzysu. Wydaje się, że rzeczywiście stracą, jeśli nie obie, to przynajmniej jedną izbę Kongresu. Powodów jest wiele.

Po pierwsze, nie można w nieskończoność posługiwać się językiem strachu. Od 11 września 2001 roku Republikanie starali się przekonać wyborców, że strach jest uzasadniony i traktowali go jako wytłumaczenie wszelkich posunięć Ameryki na arenie międzynarodowej. Ten strach miał dotyczyć dwóch zagrożeń: wrogów w różnych częściach świata, przeciw którym należy się zjednoczyć oraz wrogów wewnętrznych, takich jak bojownicy Al-Kaidy czy nielegalna imigracja. Problemy wojny i terroru były fundamentem prezydentury George'a W. Busha. Jednak język strachu nie działa już na społeczeństwo tak, jak działał na samym początku. Po części dlatego, że od 2001 roku nie było już więcej ataków terrorystycznych na terenie USA, coraz trudniej jest więc mówić o możliwości ich pojawienia się. Z drugiej strony społeczeństwo zdaje sobie sprawę, że wojna w Iraku jest kompletną klęską. Prezydent Bush mówił swego czasu o "osi zła" - w jej skład miały wchodzić Irak, Iran i Korea Północna. Dziś widzimy, że w Iraku Amerykanie ponieśli porażkę, a Iran i Korea Północna zbroją się i budują atomowy arsenał, na co Stany Zjednoczone niewiele już mogą poradzić. Bardzo agresywna polityka zagraniczna ekipy Busha, która pozwoliła jej pierwotnie utrzymać się u władzy, dziś nie daje absolutnie żadnych pozytywnych rezultatów. Stąd u ludzi pragnienie izolacjonizmu w klasycznym amerykańskim znaczeniu tego słowa, które wzmacnia dziś raczej Demokratów niż Republikanów.

Po drugie, problem nielegalnej imigracji staje się coraz poważniejszy. Z jednej strony wielki biznes potrzebuje nielegalnych imigrantów, by płacić im niewielkie pieniądze za ciężką pracę. Z drugiej jednak strony masowy napływ tych bardzo biednych i niewykształconych ludzi zmienia strukturę społeczną wielu miast, szczególnie w rejonach graniczących z Meksykiem. Wielu mieszkańców tych okolic naciskało na Republikanów, by coś zmienili, jednak ostatecznie przeważyły naciski wywierane przez biznesowe lobby w Partii Republikańskiej.

Po trzecie, Partia Republikańska traci poparcie różnych odłamów konserwatystów. Religijni konserwatyści nie mogą zaakceptować skandali, jakie zostały ujawnione w ostatnich miesiącach, na czele ze sprawą kongresmana z Florydy Marka Foleya, który został oskarżony o seksualne molestowanie młodszych współpracowników. Nie chodzi nawet o to, że pewien kongresman dopuścił się takiego zachowania - problem tkwi w tym, że wysoko postawieni członkowie Kongresu z Partii Republikańskiej wiedzieli o tym przez kilka lat i starali się to ukryć. W tym kontekście deklaracje Republikanów na temat rodziny i wartości stają się dla religijnych konserwatystów po prostu śmieszne.

Z szeregów wyborców Partii Republikańskiej zniknęło również wielu libertarian. Libertarianie to ci, którzy popierają konserwatyzm małego rządu centralnego. Według nich niekończąca się wojna z terrorem, ciągłe wydatki na potrzeby militarne i powiększanie budżetu w rzeczywistości wspierają państwową machinę i sprawiają, że państwo bardziej niż kiedykolwiek ingeruje w prywatne sfery życia.

Partia Republikańska traci więc tych wyborców, na których mogła liczyć zawsze.

Można w sposób przewrotny powiedzieć, że wielu Republikanów tak naprawdę byłoby zadowolonych, gdyby choć jedna izba Kongresu została zdominowana przez Demokratów. Po prostu dlatego, że ci ostatni także mogliby być wtedy obarczani odpowiedzialnością za zły stan amerykańskiej polityki i klęskę w Iraku.

Nie spodziewam się, by Demokraci mieli jakąkolwiek własną odpowiedź na obecną sytuację, odpowiedź lepszą niż to, co i tak planują Republikanie. Jeśli chodzi o Irak, Partia Demokratyczna myśli zapewne o tym, by przeprowadzić szereg negocjacji, sprowadzić do Iraku więcej wojsk sojuszniczych i w ten sposób mieć wymówkę, by wycofać stamtąd chociaż część oddziałów amerykańskich. Jeśli natomiast chodzi o politykę wewnętrzną, Demokraci wyraźnie przejmują nie tylko religijną retorykę Republikanów, ale także ich nastawienie względem aborcji czy wartości rodzinnych. Cały dyskurs publiczny w Stanach Zjednoczonych przesunął się wyraźnie na prawo.

przeł. Karolina Wigura