To jest skandal! Bo ludzie, którzy zeszli dzisiaj na poranną zmianę, muszą pracować ze świadomością, że gdzieś obok ich koledzy walczą o życie. "Ci ludzie już nie wydobywali węgla, tylko odzyskiwali maszyny" - mówi o ofiarach eksplozji Madej. Jak to by miało tłumaczyć, dlaczego kopalnia nie mogła zatrzymać pracy na czas akcji ratunkowej.
Pokład "Halemby", z którego trzeba było zabrać sprzęt, jest szczególnie niebezpieczny. "Zamknęliśmy go już w marcu. Ale dopiero teraz można było tam zjechać. Bo musieliśmy mieć pewność, że wszystko jest bezpieczne" - twierdzi Madej. I dodaje, że nowoczesny sprzęt, wybitni eksperci i ogromne pieniądze gwarantują takie bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo było takie, że ekipa została uwięziona pod ziemią i na razie nie można do nich w ogóle dotrzeć...
Zresztą kopalnia "Halemba" już sama w sobie jest bardzo niebezpieczna. Według ekspertów z Głównego Instytutu Górnictwa, jest w pierwszej trójce najbardziej zagrażających życiu! W sumie aż 67 proc. kopalni Kompanii Węglowej, to miejsca, w których tąpnięcia i wybuchy metanu są na porządku dziennym.
Czy tym razem to była natura, która się zbuntowała przeciw górnictwu, czy wina sprzętu? A może tego, że - jak mówią górnicy - kazano im oszukiwać czujniki gazu i pracować z narażeniem życia? "Absolutnie nie było żadnego oszukiwania przy czujnikach metanu. Nikt z osób pracujących w Kompanii Węglowej, z dyrekcji i nadzoru, nic o tym nie wie" - broni firmy Madej.
I winą obarcza "Matkę Naturę, która broni swoich zasobów". Czy tak faktycznie było? To pokaże dopiero specjalne dochodzenie.