Pracownica kantoru w koszalińskim domu handlowym w czasie rabunku była w toalecie. Na swoje nieszczęście przed wyjściem zostawiła pieniądze nie w sejfie, a na ladzie przy okienku. Policji tłumaczyła, że właśnie kończyła pracę i liczyła pieniądze. A nie chowała ich nigdzie, bo wychodziła tylko na chwilę.

Reklama

Ale - jak się okazało - kasjerka nie miała racji. Gdy wróciła z toalety, po pieniądzach nie było najmniejszego śladu. "Kasjerka jedynie zatrzasnęła drzwi. Nietrudno było je otworzyć, bo miały zamek, który można sforsować nawet przy użyciu plastikowej karty" - tłumaczy Mariusz Łyszyk, rzecznik koszalińskiej policji.

To spory problem dla policji, bo złodzieje zostawili bardzo mało śladów. Do tego kamery, które miały monitorować kantor, nie działały. "Prowadzono jakiś przegląd techniczny" - wyjaśnia Łyszyk.

Rzecznik dodaje, że wszystko działo się bardzo szybko, bo kasjerka w żaden sposób nie utrudniła zadania złodziejom. Do tego udało się im okraść kantor, gdy w galerii handlowej było pełno klientów. Po kradzieży niepostrzeżenie wtopili się w tłum. Policjanci dotarli jedynie do kilku świadków, którzy zauważyli jakieś podejrzane osoby kręcące się w okolicach kantoru. Teraz policja sprawdza, czy to mogli być rabusie.

Ile ukradli z koszalińskiego kantoru? Tego nie wiadomo, bo policja nie chce podawać takich informacji. "Była to duża kwota w różnych walutach" - zdradza jedynie Łyszyk.