"Gdyby przyjąć kryteria, które przyjmuje prokurator w przypadku dr. G., to ja popełniłem wiele <morderstw>. Bo operowałem chorych, którzy nie mieli szans przeżycia kilku dni i niektórzy z nich zmarli. Ale większość żyje" - mówi prof. Antoni Dziatkowiak, jeden z najwybitniejszych polskich kardiochirurgów w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Reklama

Profesor wietrzy spisek. Uważa, że afera ma podłoże polityczne i wywołano ją, by ze szpitala pozbyć się dyrektora, a także by skonfliktować społeczeństwo ze środowiskiem medycznym przed planowanym na wiosnę strajkiem.

"Nie chcę przesądzać o winie lub braku winy Mirosława G. To rzecz sądu. Ale postanowiłem go bronić" - dodaje prof. Dziatkowiak. W swojej ocenie aresztowanego lekarza najwyraźniej różni się od innego wybitnego polskiego lekarza, do tego obecnego ministra prof. Zbigniewa Religi. Mówił on o Mirosławie G., że to "zły człowiek" i że odradzał szpitalowi jego zatrudnienie.

Dlaczego milczał? Profesor tłumaczy, że nie zabierał do tej pory głosu, bo skoro oskarżony lekarz był jego współpracownikiem, mógł być uważany za stronę w sprawie. Na dodatek od 2002 r. był konsultantem ds. kardiochirurgii w warszawskim szpitalu MSWiA. Teraz złożył rezygnację.