Tę aferę ujawnił "Fakt". Czytelnik gazety znalazł na śmietniku w podpoznańskich Koziegłowach stosy policyjnych i sądowych dokumentw. Zawierały m.in. dane osobowe świadków koronnych i opisy policyjnych metod ich ochrony. Były tam nazwiska i prywatne numery policji sądowej. Ponadto w dokumentach są numery tablic rejestracyjnych nieoznakowanych radiowozów, którymi przewożeni są bandyci, oraz trasy tych przewozów. "Fakt" pisze, że dokumenty wyniesiono z szafy pancernej Sądu Okręgowego w Poznaniu oraz z biurek poznańskiej policji, która miała je zarchiwizować.

"Jeszcze dziś zadzwonię do komendanta głównego policji i polecę wszczęcie wewnętrznego postępowania" - powiedział dziennikowi.pl Kaczmarek. "Osobiście będę nadzorował policyjne śledztwo i postaram się, by osoby za to odpowiedzialne poniosły konsekwencje. Na pewno stracą pracę" - zapowiedział Kaczmarek.

Sprawą zajęła się już Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. Ale jej rzecznik, Mirosław Adamski, bagatelizuje sprawę. "Ze wstępnych ustaleń wynika, że żaden z dokumentów nie miał klauzuli tajności i nie zawierał informacji niejawnych" - twierdzi. Według niego, wśród 38 dokumentów liczących ok. 200 kart były nazwiska tylko dwóch świadków koronnych, których dane są i tak ogólnie dostępne.

"Nazwisko świadka koronnego jest chronione do czasu rozpoczęcia procesu. W czasie procesu zeznaje on pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Później chroniony jest jego nowy wizerunek i tylko informacje o sposobach jego chronienia są tajne" - tłumaczy Adamski.

Minister Kaczmarek podkreśla jednak, że trzeba sprawdzić status świadków koronnych, których dane osobowe wyciekły. "Trzeba sprawdzić, czy świadkowie nie potrzebują teraz dodatkowej ochrony" - powiedział. Minister dodał, że tego rodzaju wycieki zdarzały się w przeszłości, czasem nawet w wyniku - jak to określił - przestępczej inspiracji.