To była miłość gwałtowna, namiętna i w jakimś sensie piękna. Ale nie ma miłości bez zazdrości i nie ma zazdrości bez miłości - jak mówi moja piosenka... I ta zazdrość nas rozdzieliła. Nigdzie nie mogłam przebywać zbyt długo. Nawet jak byłam w łazience, długo tam siedziałam - czesałam się czy kąpałam, to też było złe.

"Co ty tam tak długo w tej łazience robisz?" - pytał mnie. Nie mógł wytrzymać, gdy ja gdzieś byłam, a on nie mógł mnie obserwować. Albo inny przykład: gdy usiadłam na kanapie metr od niego, też było źle. Musiałam siedzieć koło niego!

Nie wytrzymywałam tego, byłam takim ptaszkiem zamkniętym w złotej klatce.
"Co ty chcesz, wszystko masz, masz cadillaca, nic nie robisz, wszystko masz podawane, co ty chcesz?" - pytał zdziwiony. Ale jak zespół przyjeżdżał z Polski i ja chciałam go przyjąć hojnie - o nie, to już była zazdrość. "A czemu on tak długo na ciebie patrzył? A czemu mrugaliście na siebie?" - zadawał pytania. Te wszystkie głupoty bardzo mi przeszkadzały, nie mogłam tego znieść. "A gdzie byłaś, dlaczego spóźniłaś się pół godziny?" - irytował się. "A co to za pan powiedział ci <dzień dobry>, a kto ci kwiaty kupił?"

To było męczące. Gdy chciałam pojechać do domu, do Polski, i wrócić, to był gniew i bunt! Nie podobało mu się, że się modlę. Gdy za długo się modliłam, bo miałam swój ołtarzyk, też mu to przeszkadzało! Nawet kiedyś porwał mi obrazek Miłosierdzia Bożego! Bardzo mnie to obraziło. Nie podobały mu się moje zwierzątka, które karmiłam! Tyle było jedzenia w tej jego restauracji, po co miałam to wyrzucać? Przecież tyle ptaków jest głodnych. Ale on tego nie rozumiał. I stało się, co się stało.

Ja po prostu wyjechałam, a on znowu poczuł się obrażony jako mężczyzna. Nie rozumiał, jak mogłam go tak potraktować. I przez zwykłą złość żeśmy się rozeszli.

Za to gdy się poznaliśmy, to było jak grom z jasnego nieba! Występowałam wtedy z Teatrem Syrena w Chicago. To było tournée po Kanadzie i USA. Pewnego wieczoru poszliśmy na kolację. Mieliśmy tylu wielbicieli, że zawsze ktoś nas zatrzymywał i zapraszał do stolika. I wtedy pan Kowalczyk się we mnie zakochał. To było niezwykle romantyczne. Codziennie dostawałam od niego świeże kwiaty, czerwone róże! A potem codziennie śniadanie miałam podawane przez kelnera do pokoju. Wszystko było jak w "Romeo i Julii"!

Potem po tournée zostałam jeszcze w Ameryce, bo miałam propozycję zaśpiewania w pięknym polskim klubie Polonez. Tak więc śpiewałam przez następne dwa tygodnie w Polonezie na prośbę właścicielki i... wtedy to się między nami rozgrzało. Kiedy skończył mi się angaż, chciałam wyjechać, ale on nie mógł tego znieść. Dlatego nasz ślub odbył się tak szybko. Przed ślubem trzeba się dobrze poznać. A tymczasem to było takie gwałtowne z jego strony. Od razu kupił mi pierścionek i powiedział: "Nie pojedziesz do Polski bez pierścionka!". To było romantyczne! Gdy się oświadczał, kupił kwiaty i padł na kolana.

Ale wszystko potem rozpadło się przez zazdrość i złość. On był mężczyzną, którego kobiety nigdy nie zostawiały, wiec był wściekły, gdy ja wybierałam Polskę czy inne wartości.

Najważniejsze w tym wszystkim jednak jest to, że mnie oszukał! Powiedział mi, że jest kawalerem - i ja w to wierzyłam. I dlatego zgodziłam się na ten romans. A potem się okazało, że on był w Polsce żonaty. I wyszło szydło z worka! Zażądałam, żeby uporządkował swoje sprawy między Panem Bogiem a swoim życiem. Wiadomo, że ślub kościelny jest najważniejszy dla kobiety. Dla mnie też był. Wtedy dopiero zaczęły się kłopoty. Okazało się, że on ten ślub kościelny brał w Polsce, jako młody chłopak. Zbłądził i był zmuszony stanąć przed ołtarzem. Tylko że mógł mi to powiedzieć wcześniej - wtedy nie doszłoby do tego pięknego, romantycznego poznania...

Ja bez ślubu kościelnego z nikim nie mogłam być. On uważał, że jeśli niczego mi nie brakuje, mam samochód, piękną willę, dobrobyt, to po co mi ślub kościelny, czego ja chcę jeszcze od życia? A dla mnie ten sakrament był bardzo ważny i to sprawiło, że miłość ode mnie odeszła. Ted Kowalczyk zlekceważył moje pragnienie, bo nie wierzył w to, że mogę go zostawić i wyjechać do Polski. A ja się uparłam. Dałam mu rok, żeby uporządkował swoje sprawy. Nie zrobił tego. Po roku spakowałam się i powiedziałam, że chcę jechać do domu. Jak zobaczył spakowane walizki, dostał furii. Pociachał walizki nożem. Przestraszyłam się, że i ja tym nożem dostanę.

"To jest twój dom, to jest twoje miejsce!" - krzyczał. Przestraszyłam się, że zrobi mi krzywdę. Kiedy więc wyszedł, zadzwoniłam po pomoc do polskiego konsulatu. Ale dowiedział się o tym, bo wcześniej założył mi podsłuch. Dlatego od sąsiadów zadzwoniłam do konsulatu generalnego raz jeszcze z prośbą o pomoc i ochronę. Wysłali po mnie samochód. Nie zabrałam niczego, tylko moje obrazki i kota. Konsul kupił mi bilet na lot do Warszawy. Odwieziono mnie do Chicago na lotnisko. Kowalczyk dojechał tam do mnie, ale nie pozwolono mu mnie zatrzymać. I byłam znów wolna. Potem ciągnęły się telefony z prośbą o powrót, ale powrotu już nie było.




















Reklama