Senat odrzucili ustawę, która nakazywała rzemieślnikom zdobywanie specjalnych licencji zawodowych - pisze "Fakt". Bez tych certyfikatów hydraulik nie mógłby naprawić cieknącego kranu, a szewc przykleić oderwanego obcasa.

Dlaczego? Bo posłowie postanowili, że ten, kto nie zda dodatkowego egzaminu i nie zdobędzie specjalnego certyfikatu, straci prawo wykonywania swojego zawodu. Nawet jeśli jest świetnym fachowcem, który pracuje od lat w zawodzie i o którego biją się klienci!

Ten pomysł miał dotyczyć przedstawicieli aż 111 specjalności rzemieślniczych. Wszyscy musieliby zdawać egzaminy w izbach rzemieślnicze. Oczywiście za pieniądze. A to byłby niezły interes - według szacunków przed specjalnymi komisjami weryfikacyjnymi musiałoby stanąć co najmniej 100 tysięcy fachowców. Każdy z nich zapłaciłby za egzamin w izbie rzemieślniczej ok. 400 zł. Rachunek jest prosty. izby dostałyby 40 mln zł!

Posłowie, odpowiedzialni za ten pomysł, przekonywali, że nowe przepisy uchronią Polaków przed partaczami, którzy nie znają się na rzeczy. Ale szybko okazało się, że poseł Michał Wójcik z PiS, który przepychał ustawę w Sejmie, sam jest dyrektorem jednej z izb rzemieślniczych. To on i jego koledzy zgarnialiby więc pieniądze za egzaminy.

Senatorowie nie mieli wątpliwości. "Ustawa jest gorsza niż ustawodawstwo PRL-u!" - oburzał się senator Piotr Andrzejewski z PiS. Kręcił głową i opowiadał, że minister gospodarki Piotr Woźniak na listę zawodów chciał wpisać kowala podkuwacza, kowala rozpalacza, a nawet kowala od wentylacji. "Przecież to absurd!" - zżymał się Andrzejewski.

"Jesteśmy za wolnością gospodarczą, udogodnieniami dla ludzi, którzy chcą otwierać swoje firmy. Nie chcemy tworzyć okazji do kumoterstwa i korupcji. Taki mieliśmy program przed wyborami i nie możemy teraz zachowywać się inaczej "- wyjaśniał wicemarszałek Senatu Krzysztof Putra .

Ustawa o rzemiośle teraz z powrotem trafi do Sejmu. Ale rzemieślnicy mogą odetchnąć z ulgą. Żadnych egzaminów zdawać nie będą. O przymusowych certyfikatach mogą zapomnieć. Bo posłowie nie mają wyjścia: muszą ustawę poprawić.

"Będziemy przekonywać kolegów z Sejmu do tego, by tę ustawę napisali na nowo. Jeżeli się nie uda, to zgłosimy tyle poprawek, że te złe przepisy i tak nie wejdą w życie" - zapewnił stanowczo wicemarszałek Putra.













Reklama