"Padłem ofiarą zmowy, w wyniku której mnie znieważono i wtrącono do tego więzienia. To jest okropne miejsce i powiem szczerze, że ledwo dałem radę. I gdyby nie pomoc wielu ludzi zza murów, byłoby mi bardzo trudno" - mówił doktor G. w błysku fleszy, przed bramą aresztu śledczego przy ulicy Rakowieckiej.
"Dziękuję tym, którzy pomogli mi zebrać tę ogromną kwotę kaucji, datek, dzięki któremu mogłem wyjść na wolność" - dodał. Potem wsiadł do czekającego obok samochodu i odjechał.
Wcześniej sąd okręgowy uznał, że nie ma dużego prawdopodobieństwa, by G. zabił pacjenta. Zgodził się więc na jego wyjście z aresztu. Na tę decyzję poskarżyła się prokuratura, która zapewnia, że ma mocny dowód na to, że lekarz przyczynił się do śmierci pacjenta. Warszawski Sąd Apelacyjny jednak nie przyznał jej racji.
"Prokuratura nie wykazała dużego prawdopodobieństwa, że doktor Mirosław G. dopuścił się umyślnego zabójstwa pacjenta" - uzasadnił decyzję sędzia Paweł Rysiński. Dodał, że - według sądu - nie istnieje również realna obawa, że doktor G. będzie utrudniał śledztwo, bo - co do niektórych zarzutów - dowody są już zebrane.
Zebrani na sali byli pacjenci doktora G. sądowe postanowienie przywitali oklaskami. "Sąd to teatr, ale dramatyczny" - skwitował to sędzia Rysiński.
Przed sądem za Mirosława G. ręczył szef warszawskiej Izby Lekarskiej, dr Andrzej Włodarczyk. Powiedział, że nie wierzy, by kardiochirurg kogoś zabił. O zarzutach korupcyjnych nie chciał się jednak wypowiadać.
"To jest decyzja sądu" - tak Jarosław Kaczyński skomentował zwolnienie kardiochirurga z aresztu. "Ja tylko martwię się, że jest już po tej konferencji o obronie demokracji. Bo myślę, że byłby tam owacyjnie przywitany" - dodał premier ironicznie, odnosząc się do zorganizowanej wczoraj wspólnej konferencji Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego.
Doktor Mirosław G. jest podejrzany o zabójstwo pacjenta, mobbing, znęcanie się. Ma też 45 zarzutów korupcyjnych - łącznie w łapówkach miał wziąć około 50 tysięcy złotych.