Mimo próśb rodziny Wasilewskich amerykańskie władze nie udzieliły Polce azylu. Sytuacja jest patowa, bo mąż kobiety Tony Wasilewski dostał azyl, a za dwa tygodnie otrzyma obywatelstwo USA.

Historia ma swój poczatek w marcu 1989 roku. Wtedy Janina Wasilewska przyleciała do Ameryki w obawie przed represjami komunistycznych władz. Jako studentka działała w "Solidarności" i kilka razy była aresztowana. W Chicago miała wujka, więc postanowiła wyjechać, aby za Oceanem zrealizować swoje marzenia o wolności. Wujek pomógł Janinie załatwić wszystkie potrzebne formalności i wypełnić wniosek o azyl. Motywacja - prześladowanie polityczne.

Mijały miesiące, potem lata i w sprawie Polki nic się nie działo. Wreszcie w 1995 roku władze wydały negatywną decyzję, tłumacząc, że sytuacja polityczna w Polsce się zmieniła. Podczas procesu w chicagowskim sądzie imigracyjnym Wasilewska podpisała dokument - zobowiązanie do dobrowolnego wyjazdu z USA. Dziś jej nowy adwokat Royal Berg tłumaczy, że kobieta nie wiedziała, co podpisuje, bo słabo znała angielski, a podczas procesu nie zapewniono jej tłumacza.

W 1998 roku Wasilewska ponownie poszła do sądu, licząc, że stara decyzja zostanie cofnięta na podstawie nowego prawa uchwalonego z myślą o uciekinierach m.in. z Europy Wschodniej. Jednak ze względu na to, że kobieta nie dostosowała się do decyzji sprzed trzech lat, wszczęto postępowanie deportacyjne. Amerykańskich władz nie przekonały żadne argumenty. Przedstawiciele służb imigracyjnych w wypowiedziach dla chicagowskich mediów podkreślają, że urzędnicy i tak wykazali się wielką pobłażliwością, odkładając deportację kobiety do 8 czerwca. - Mogliśmy ją przecież aresztować - tłumaczył Carl Rusnok z federalnego biura ds. imigracji i służb celnych.

Mąż Janiny Tony Wasilewski również uciekł z Polski przed komunizmem. Janinę poznał w Chicago. Tam założyli rodzinę, od 14 lat prowadzą firmę sprzatającą. Wychowują syna Briana. Chłopiec ma obywatelstwo amerykańskie i to dla niego postanowili się zamerykanizować. Na ich domu na przedmieściach Chicago powiewa nawet amerykańska flaga. Dramatyczną historię rodziny opisały zarówno polonijne, jak i amerykańskie media w Chicago. "Wśród zawieruchy ostatnich minut na sali sądowej, chwytających za serce sąsiedzkich uścisków i bolesnych pytań zadawanych przez 5-letniego Briana - obywatela Stanów Zjednoczonych, który zastanawia się dlaczego musi wyjechać w piątek do jakiegoś miejsca zwanego Warszawą - dobiega końca życie, które stworzyła" - czytamy w "Chicago Tribune". Gazeta zamieściła tę historię na pierwszej stronie.

Kobieta opowiadała dziennikarzowi o decyzji, jaką podjęła z mężem. - Tony zostanie w naszym domu w Schiller Park, aby nadal prowadzić firmę. Jeżeli mąż zostanie tutaj, a ja będę musiała wyjechać do Polski z Brianem, to nie wiem co się stanie z naszą rodziną - mówi.

Kobiecie nie mogą pomóc również polskie władze. - Choć uważamy sytuację życiową pani Janiny Wasilewskiej i jej rodziny za godną ubolewania, nie możemy nie brać pod uwagę faktu, że podjęcie decyzji o jej wydaleniu ze Stanów Zjednoczonych wiązało się z jej nielegalnym pobytem na tym terytorium - tłumaczy Robert Szaniawski, rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych. - Standardem w stosunkach międzynarodowych jest honorowanie decyzji władz imigracyjnych tak w zakresie udzielania wiz, jak i decyzji o odmowie wjazdu lub wydaleniu z terytorium własnego państwa. Również władze RP nie dopuszczają sytuacji, w których inne państwa chciałyby podważyć decyzje polskich organów imigracyjnych - dodaje Szaniawski.

Do domu państwa Wasilewskich zadzwoniliśmy wczoraj o godz. 16 czasu polskiego. W Chicago była 9. Odebrała kobieta, która przedstawiła się jako siostra Janiny Wasilewskiej. - Nie ma ich w domu, a ja nic nie mogę mówić - skwitowała. - O której pani Janina wylatuje do Polski? - dopytywaliśmy. - A kto powiedział, że wylatuje? Jeszcze nic nie jest przesądzone. Ale nie chcę rozmawiać. I siostra też nie życzy sobie żadnych wywiadów. Niepotrzebny jej rozgłos w Polsce - odpowiedziała. Tony Wasilewski nie odbierał telefonu.