9 czerwca 2007 roku około godziny 21 zaczął się wyczekiwany niecierpliwie przez zgromadzoną publiczność koncert Lady Pank. Ale kiedy na scenę wszedł Panasewicz, od razu było widać, że coś z nim jest nie tak. Trudno było zrozumieć, co śpiewa, bo w sposób mało zrozumiały coś wykrzykiwał i bełkotał. Jedynie po melodii publiczność mogła się zorientować, jaki utwór "artysta" chciał wykonać - pisze "Fakt".

Reklama

Skonsternowani byli nawet jego koledzy muzycy. Podchodzili do niego, kiedy miotał się po scenie, ale widać było, że żadne uwagi do niego nie docierają. Kiedy najpierw wypiął pośladki na publiczność, a potem bujał się po scenie, włożywszy mikrofon między nogi, wydawało się, że już nic gorszego wydarzyć się nie może. Ale jak widać, możliwości niektórych sław przerastają wyobrażenia.

Przed sceną stała grupa fotografów, wśród nich młoda dziewczyna. W pewnym momencie Panasewicz cofnął się pod perkusję, podniósł butelkę z wodą i rzucił w nią, trafiając w oko. Upadła na ziemię. Tego już publiczności było za wiele. Ludzie zaczęli wołać: "ty ch..." i "wypie...".

Dziewczyna upadła na plecy, jej aparat się roztrzaskał. A Panasewiczowi włos z głowy nie spadł.

"Fakt" zadzwonił do Marka Macha, menedżera zespołu Lady Pank, by w imieniu zespołu wytłumaczył się z tego incydentu. Jednak jedyne, co dziennikarze usłyszeli, to że o niczym nie wie, nie był na tym koncercie i nie ma czasu rozmawiać ani z nimi, ani z Panasewiczem.