"Dobrze, że tylko odkręcili. Naszemu znajomemu tablice po prostu oderwali" - mówi "Gazecie Wyborczej" Edward Wiatr, jeden z Polaków, któremu niemiecka policja zabrała tablice. Policjanci po prostu odkręcają blachy scyzorykiem, mówią "cześć" i odjeżdżają. Nie zostawiają także żadnego protokołu. Co miesiąc do polskich dyplomatów zgłaszają się dziesiątki zirytowanych kierowców.

Po co to wszystko? Niemiecka policja chce zmusić Polaków do rejestracji samochodów w Niemczech. Trzeba to zrobić w pół roku po zameldowaniu w tym kraju. Ale to prawdziwa droga przez mękę. W dodatku podatek drogowy jest dużo wyższy niż w Polsce. A i nie wszystkie samochody spełniają surowe niemieckie normy. Dlatego Polacy rejestrują swoje samochody w ojczyźnie. I jak twierdzą, gdyby nie kontrole drogowe, to wielu Niemców też jeździłoby na polskich rejestracjach.

Reklama

Ale zrywanie blach to nadgorliwość policji. Mundurowi po prostu nie mają do tego prawa. "To dokument wystawiony przez polski rząd" - mówi "Gazecie Wyborczej" polski adwokat z Düsseldorfu. Działania policji można więc spokojnie zaskarżyć do sądu. Ale samochód stoi wtedy tygodniami w garażu i nie można nim jeździć.

Co na to polscy dyplomaci? Rozumieją, że Niemcy chcą, by Polacy płacili podatek. Ale dziwi ich ta metoda. Ciągle rozmawiają z Niemcami, by przestali ściągać tablice. W zeszłym roku nawet się dogadano, ale wygląda na to, że niemiecka policja znowu rzuciła się na polskie blachy.