IZABELA MARCZAK: Wie pani, co to jest syndrom Gardnera? Bo pytałam w Polskim Towarzystwie Psychologicznym i tam nie wiedzą?
ALEKSANDRA PIOTROWSKA
: Wiem. Choć nie koniecznie znam go pod tą właśnie nazwą.

Sąd Rodzinny w Warszawie stwierdził, że syndrom Gardnera jest wystarczającym powodem, by oddać dzieci do domu dziecka...
Czyli karać dzieci za winy rodziców? To absurd. Nawet zakładając, że przyczyną lęku dzieci wobec ojca jest fatalne zachowanie matki, a tak często bywa, nie jest żadnym rozwiązaniem wyrywanie dziecka z jego środowiska i pakowanie do placówki.

Nie jest dokładnie stwierdzone, czy tu winna jest matka, która manipuluje dziećmi, czy ojciec, który być może faktycznie budzi u dzieci lęk.
Zasadniczo to nie ma tu znaczenia. Oczywiście źle by było, gdyby kobieta nastawiała dzieci przeciwko ojcu, bo nawet największa łajza może coś dzieciom dać. To, że nie sprawdza się jako mąż, nie znaczy, że będzie równie beznadziejny jako ojciec.

Ale ojciec cieszy się z wyroku sądu?
No nie. To nie możliwe. Ewidentnie wygląda więc na to, że oboje rodziców powinno się tu leczyć.

A może faktycznie lepiej będzie dla dzieci, kiedy oderwie się je od rodziców, którzy od siedmiu lat nie mogą się dogadać? Przez ich ciągłe rozgrywki dziewczynki mają coraz większy kocioł w głowie?

Jest tylko jeden jedyny przypadek, kiedy opowiadam się za umieszczeniem dziecka w domu dziecka. Jestem za tym tylko wtedy, jeżeli zostawienie go w domu rodzinnym oznacza dla dziecka śmierć. Nie wierzę, że zostały w tej sprawie wykorzystane wszystkie możliwości sądu, że nie było innych rozwiązań. Umieszczenie w placówce to ostateczność.

To co można było w takiej sytuacji zrobić?
Wprowadzić między rodziców mediatora, skierować ich na terapię.

A jak któreś by nie chciało?
To postraszyć odebraniem praw rodzicielskich. Sposobów jest wiele. Ten, który wybrał sąd, to najgorszy z możliwych.



Aleksandra Piotrowska - doktor, psycholog dziecięcy z Wydziału Pedagogicznego UW




















Reklama