Podróż pociągiem to, mówiąc najkrócej, horror. To, jak wygląda, sprawdziliśmy na własnej skórze. Reporter "Faktu" wsiadł wraz z pasażerami do pociągu relacji Kraków–Hel. Przerażająco jest już na dworcu: z każdego kąta bije smród moczu, na ławkach rozwalają się zapijaczeni menele, brudno tak, że można się przykleić.

Reklama

W wagonie jedzie wiele rodzin z małymi dziećmi. Maluchy wychodzą na korytarz, śmieją się. Ta sielanka potrwa już niedługo - przewiduje "Fakt". Na każdej stacji wsiadają kolejni ludzie, zaczynają się zapełniać korytarze. Na początku w pociągu można spotkać patrol policji, sokistów, nawet żandarmerię. Co z tego, skoro wysiadają, pouczając tylko dwie osoby pijące piwo i do końca, do samego Gdańska, nie pojawiają się już wcale.

A mieliby co robić. Na korytarzach trwa prawdziwa pijacka impreza. Alkohol leje się strumieniami. Nikt nie przejmuje się tym, że obok są dzieci. Są bluźnierstwa, niewybredne dowcipy i obleśne zachowania. Nieśmiałe protesty pasażerów nie wywołują żadnej reakcji. Żaden palacz nie zwraca uwagi, że jedzie w wagonie dla niepalących - stwierdza "Fakt".

"Więcej już pociągiem nie pojadę na wakacje. Nie spodziewałam się takiej hołoty" - szeptem mówi do reportera "Faktu" babcia 2,5-letniego Piotrusia. Od Warszawy do Wybrzeża w wagonie nie pojawia się żaden konduktor ani nikt ze służb. Bez żadnych problemów za to sprzedaje zimne piwo 50-letni mężczyzna.

Reklama

Ochrypłe od ryków głosy wulgarnych mężczyzn nie milkną do rana. Co chwila ktoś przedziera się do ubikacji, żeby zwymiotować. Jeśli akurat jest zajęta, robi to wprost przez okno. Innym pasażerom trudno jest przecisnąć się do WC przez zalegających w przejściach zmorzonych trunkami imprezowiczów. Po dotarciu na miejsce zresztą wiele osób rezygnuje z wejścia do ubikacji - pisze "Fakt".