"Nikt mi nic nie zrobił, nic nie pamiętam" - tyle wynika z pierwszych zeznań złożonych przez Janet Johnson. Prokuratorzy jej nie wierzą. Nie wiedzą jeszcze, dlaczego Nigeryjka ukrywa szczegóły swojej historii.

W przesłuchaniu Janet Johnson uczestniczyli prokurator, biegły tłumacz oraz psycholog. Jednak zamiast długo oczekiwanego przełomu jej zeznania niewiele dały. "To było trudne zadanie, bo dziewczyna nie była skłonna do składania szczegółowych zeznań, często zasłaniała się niepamięcią" - mówi DZIENNIKOWI Marek Woźniak, zastępca prokuratora okręgowego w Lublinie. "Co najważniejsze, niemal jednym zdaniem oświadczyła, że nigdy nie padła ofiarą żadnej przemocy, nikt jej nie bił, nie wykorzystywał seksualnie, nie krzywdził. Podchodzimy do tych zeznań bardzo krytycznie i ostrożnie" - przyznaje Woźniak.

Reklama

Nigeryjka trafiła pod koniec kwietnia do aresztu deportacyjnego warszawskiego oddziału Straży Granicznej w stanie prawie agonalnym, z bardzo niskim tętnem. Była brudna, zawszona, na ciele miała świeże ślady po cięciach nożem i przypalaniu papierosem. Z jej zachowania - lęku okazywanego na widok mężczyzn - wynikało, że padła ofiarą seksualnej przemocy. "Nie chciała szczegółowo opowiadać o swoim pobycie w Polsce, gdzie, jak, dlaczego. Odmawiała odpowiedzi na nasze pytania, nawet nie podpisała protokołu przesłuchania. Taka jest jej postawa, nie możemy zmuszać świadka do zeznań, zwłaszcza że biegła psycholog nie pozwalała na zbytnie naciskanie" - mówi DZIENNIKOWI prokurator Woźniak.

Chociaż Janet Johnson nie powiedziała nic o tym, dlaczego omal nie zginęła w maju i kto zamienił j w strzęp człowieka, to jednak w trakcie przesłuchania potwierdziła kilka faktów, które udało się wówczas ustalić reporterom DZIENNIKA. Powiedziała m.in., że mieszkała w studenckich hotelach w Warszawie - i rzeczywiście nam udało się odnaleźć jej ślady w Oki Doki oraz Orange. Była tam jednak zawsze z trzema, czterema Nigeryjkami, z którymi prawdopodobnie przyleciała do Polski we wrześniu 2006 r. "Były spokojne, czyste. Zachowywały się jak rodzina. Plotły sobie warkoczyki" - mówili DZIENNIKOWI w maju świadkowie, którzy widzieli w Warszawie Johnson i jej koleżanki na przełomie 2006 i 2007 r. Ale w środę prokuratorowi Johnson powiedziała, że nie wie, z kim przyjechała, że nikogo w Warszawie nie zna.

Reklama

Nigeryjka przyznała w środę, że w Polsce dostała pomoc od rodziny - siostry z Włoch. W maju również trafiliśmy na ten trop, nawet dodzwoniliśmy się do Neapolu, ale pod wskazanym numerem nie było już krewnej Janet, niemniej osoba, która odebrała, skojarzyła Johnson, a nawet z nią kiedyś rozmawiała.
Janet w czasie przesłuchania powiedziała też, dlaczego przyjechała do Polski. W Nigerii miała bowiem zrobić coś, co łamało plemienne tabu i mogło ściągnąć na nią duże niebezpieczeństwo. Według prokuratorów to sprawa miejscowych obyczajów. "To tabu dotyczyło reguł społeczności plemiennej, dla nas w jej zachowaniu nie byłoby nic niezwykłego" - tłumaczy Woźniak.

Prokuratorzy już wiedzą, że będą przesłuchiwać Johnson ponownie i to być może niejeden raz. Najpierw jednak poczekają na ocenę zachowania dziewczyny w trakcie przesłuchania sporządzoną przez psychologa. Będzie ona gotowa w przyszłym tygodniu.



Reklama

ARTUR GRABARCZYK: Podczas przesłuchania Janet Johnson zaprzeczyła, by była torturowana i wielokrotnie gwałcona. Dlaczego kobieta, która doznała tylu upokorzeń, woli milczeć, niż o nich powiedzieć prokuratorom?

JERZY POBOCHA*: To wytłumaczenie nie jest trudne. Ona po prostu wciąż boi się swoich oprawców. I to nie jest w żaden sposób dziwne, bo przecież ci ludzie nie tylko nie zostali złapani, ale policja nie wie nawet, kim oni są. Ta kobieta o tym wie. A to powoduje, że jest w śmiertelnym strachu. Obawia się, że ją odnajdą i zabiją, czym jej pewnie grozili. Nie chce zeznawać, bo jest zastraszona. I nie można mieć złudzeń. To się nie zmieni, dopóki ona nie poczuje się bezpieczna, nie przekona się, że nic jej nie grozi.

A czy możliwe jest, że ona po prostu wypiera ze świadomości to wszystko, co ją spotkało. Tak, by jak najmniej pamiętać?

Dokładnie tak właśnie jest w przypadku Janet. Dziewczyna nie chce celowo składać fałszywych zeznań. Po prostu wypiera z pamięci to, co się stało. Taki mechanizm, mechanizm wyparcia, jest bardzo częstą reakcją u ludzi z kultur bardzo pierwotnych.

Dlaczego?

Taką reakcję podpowiada im w prosty sposób sama natura. W Afryce ogromną rolę w kształtowaniu świadomości odgrywa kultura pierwotna. Wszystko zasadza się na tym, że oni nie znają zdobyczy cywilizacyjnych, nie znają prawa, osiągnięć psychologii. Dlatego gdy dotyka ich tragedia, nie potrafią myśleć o tym, że mógłby im pomóc psycholog, że policjant czy prokurator są po to, żeby wyjaśnić okoliczności tragedii. Że są po ich stronie. Ci ludzie reagują tak, jak zostali nauczeni - automatycznie uruchamia się u nich mechanizm wyparcia, zaprzeczenia, że stało się coś złego. By jak najmniej pamiętać.

Co więc trzeba byłoby zrobić, żeby Janet się otworzyła i zaczęła mówić?

Ta kobieta przede wszystkim potrzebuje leczenia psychologicznego i psychiatrycznego. Żeby cokolwiek z niej wydobyć, trzeba najpierw poprawić jej stan zdrowia psychicznego. Najbardziej w tym może pomóc zapewnienie poczucia bezpieczeństwa i czas. Trzeba bowiem pamiętać, że w tym przypadku niczego nie da się zrobić w pośpiechu. Można też spróbować innych metod. Ot, chociażby, żeby dotrzeć do tego, co zostało wyparte, można wykorzystać rzadko u nas stosowaną hipnozę. Ale podkreślam - zanim to nastąpi, trzeba przede wszystkim poprawić jej stan psychiczny, a do tego potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa.

*Jerzy Pobocha jest doktorem psychiatrii, biegłym sądowym Sądu Okręgowego w Szczecinie, przewodniczącym sekcji psychiatrii sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego