Statek długości 95 metrów pod banderą Antigui i Barbudy miał na pokładzie ładunek zboża z Lubeki w Niemczech. Płynął do portu New Holland East u wylotu rzeki Humber w Linconshire.

Najwyraźniej na pokładzie był też spory zapas rumu, skoro kapitan jednostki "Jork" wpłynął nią wprost na platformę wiertniczą wydobywającą gaz. Po zderzeniu statek przechylił się na burtę i zaczął nabierać wody, która przedostała się do luku z ładunkiem zboża. Gdy zboże pod wpływem wody spęczniało, przełamał się nadwyrężony kadłub statku. Nad ranem statek poszedł na dno.

Szczęśliwie, sześcioosobowa załoga zdążyła w kamizelkach ratunkowych wyskoczyć do wody. Ostatni na pokładzie został kapitan, który - jak podają brytyjskie media - usiłował uratować statek. Najwyraźniej zimna woda szybko go otrzeźwiła. Jednak nie mógł już nic poradzić wobec nieubłaganych praw fizyki. Ratownicy zabrali z pokładu kapitana Zbigniewa K. i z oddali patrzyli, jak statek znika pod wodą.

Teraz pochodzący ze Szczecina kapitan odpowie przed brytyjskim sądem za prowadzenie statku w stanie nietrzeźwym i spowodowanie wypadku. Na jego szczęście platforma "Viking Echo 40" koncernu ConocoPhillips była bezzałogowa, a zderzenie ze statkiem nie spowodowało jej żadnej szkody.

Statek "Jork" pływał od 1978 roku, wcześniej u niemieckiego armatora. Dlaczego polski kapitan na niemieckim statku u wybrzeży Anglii płynął pod banderą Antigui i Barbudy? Kraj ten należy do grupy tzw. "taniej bandery". Armatorzy rejestrują tam swoje jednostki, by oszczędzić. To niskie koszty utrzymania i symboliczne opłaty rejestracji. Ale także prymitywne standardy bezpieczeństwa, przez co blisko połowa zatonięć na świecie przypada na statki taniej bandery.