Dziś na naszych łamach koncepcję Huntingtona bierze na warsztat politolog równie wybitny i wpływowy, czyli Francis Fukuyama. Jego zdaniem Huntington ma rację tylko w części. Rzeczywiście obserwujemy dziś wzrost znaczenia czynników kulturowych. Za tym procesem kryje się jednak inny, znacznie ważniejszy: tworzenie uniwersalnego międzynarodowego porządku, dla którego wzorcem są instytucje nowoczesnego państwa.

p

Francis Fukuyama*

Zaufanie w globalnej gospodarce

Punktem wyjścia moich rozważań będzie teza Samuela Huntingtona o "zderzeniu cywilizacji". W swojej książce z 1996 roku, noszącej taki właśnie tytuł profesor Huntington dowodził, że po zimnej wojnie o kształcie polityki światowej będą decydowały nie konflikty między konkurencyjnymi ideologiami, lecz konflikty między cywilizacjami i kulturami. Pisał, że siła kultury przebije integrujące działanie globalizacji oraz że lojalność obywateli będzie oparta na więzach religijnych, etnicznych i historycznych. Huntington uznał wartości zachodniego oświecenia, z demokracją i prawami człowieka na czele, za wyrastające z wartości głoszonych przez zachodnie chrześcijaństwo i twierdził, że kultury wyznające różne wartości wytwarzają odmienne typy instytucji. Nawiasem mówiąc, w schemacie proponowanym przez Huntingtona Rosja znajduje się w odrębnej od zachodniej Europy przestrzeni cywilizacyjnej ze względu na prawosławne tradycje religijne. W ciągu 10 lat, jakie upłynęły od publikacji tej książki, wielekroć dowodzono, że wydarzenia potwierdziły hipotezę o zderzeniu cywilizacji. Wzrasta rola tożsamości religijnej, co szczególnie dobitnie ilustruje kariera radykalnego islamizmu w świecie muzułmańskim, ale zjawisko to można dostrzec również w Azji Południowej, Ameryce Łacińskiej, Stanach Zjednoczonych i Rosji. Zamęt panujący obecnie na Bliskim Wschodzie w dużym stopniu jest skutkiem ubocznym umotywowanego religijnie terroryzmu i amerykańskiej reakcji na zamachy z 11 września 2001 roku. Również gdzie indziej, np. w Azji Wschodniej, odradza się etnonacjonalizm.

Zagadnienia związane z tezą o zderzeniu cywilizacji skłaniają do postawienia zasadniczego pytania: czy przy wyborze partnerów do współpracy powinniśmy się kierować czynnikami kulturowymi, czy też wymogami racjonalności ekonomicznej? Czy naturalne polityczne przestrzenie zaufania są wytworami kultury, czy też możemy się integrować na bardziej globalną, może nawet uniwersalną skalę?

Z tezą o zderzeniu cywilizacji po części się zgadzam, po części nie. Zgadzam się, że w większym stopniu niż dawniej sprawy międzynarodowe są dzisiaj postrzegane przez pryzmat czynników kulturowych. Z drugiej strony uważam, że koncepcja ta nie docenia integrującej siły globalizacji oraz pomija fakt, że procesy modernizacyjne wymuszają ogólnoświatową konwergencję instytucji i filozofii rządzenia.

Reklama

Huntington ma rację, kiedy mówi, że kultura i tożsamość polityczna oparta na wspólnocie kulturowej w przewidywalnej przyszłości nie zanikną. Ludzie nadal będą myśleli o sobie przede wszystkim w kategoriach narodu, tradycji, kultury i społeczności lokalnej. Globalizacja nie doprowadzi do powszechnej homogenizacji kultur - zresztą moim zdaniem byłoby źle, gdyby tak się stało. Byłoby głęboko niedemokratyczne, gdyby globalne czynniki ekonomiczne pozbawiły społeczności lokalne możliwości decydowania o tym, jak ma wyglądać ich życie polityczne. Niewątpliwie jest też prawdą, że poszczególne kraje muszą znaleźć własną drogę modernizacji. Zachodnia Europa, Stany Zjednoczone, Japonia i Rosja osiągnęły nowoczesność różnymi drogami. Modernizacja i rozwój biorą się z wysiłków ludzi, którzy żyją w danym społeczeństwie, a nie ze starań podejmowanych przez czynniki zewnętrzne. Społeczeństwa mogą się uczyć od siebie nawzajem, ale możliwości kształtowania sytuacji w innych krajach z reguły są bardzo ograniczone. Stany Zjednoczone boleśnie się o tym przekonały w ciągu minionych czterech lat w Iraku.

Należy jednak postawić pytanie, czy owymi różnymi drogami zmierzamy do tego samego punktu końcowego, czyli jednej cywilizacji światowej, czy też różne kultury obierają zasadniczo odmienne kierunki. Inaczej niż profesor Huntington uważam, że modernizacja na dłuższą metę wymaga konwergencji wielu typów instytucji, niezależnie od kulturowych punktów wyjścia. Uważam również, że integracja gospodarcza przynosi najlepsze ekonomicznie skutki i najtrwalsze formy zaufania, kiedy jest oparta na kierujących się przejrzystymi zasadami instytucjach, a nie na luźniejszych więzach pokrewieństwa kulturowego.

Aby lepiej zrozumieć, dlaczego tak jest w stosunkach między państwami, przeanalizujmy podstawową cechę charakterystyczną dobrze funkcjonującego nowoczesnego państwa. Punktem wyjścia dla rozwoju każdego kraju jest państwo, które niemiecki socjolog Max Weber zdefiniował jako monopol na legalne użycie przemocy na określonym terytorium. Ale choć u jego początków leży przymus, wielką zaletą nowoczesnego państwa jest to, że potrafi uporać się z paradoksem władzy: państwo musi być dostatecznie silne, by móc egzekwować prawo i strzec porządku, ale jednocześnie musi się ograniczać w korzystaniu z przysługującej mu władzy, bo inaczej nie zazna długookresowego wzrostu gospodarczego.

Tuż po zakończeniu zimnej wojny wielu zachodnich obserwatorów błędnie uznało, że państwo straciło na znaczeniu. Takie myślenie było w jakimś stopniu zrozumiałe. Państwo sowieckie upadło, ponieważ było zarazem zbyt silne i zbyt słabe. To samo dotyczyło także wielu krajów rozwiniętych. W procesie redukowania kompetencji państwa niektóre kraje posunęły się jednak za daleko. Zwłaszcza na obszarze dawnego bloku komunistycznego osłabienie władzy państwa było zbyt duże. I właśnie słabość państwa tłumaczy, dlaczego na wielu obszarach świata rozwijającego się obserwujemy tak anemiczny rozwój gospodarczy. Wszystkie społeczeństwa potrzebują porządku, praworządności, państwa zapewniającego podstawowe dobra publiczne oraz w miarę sprawiedliwego rozdziału zasobów. Jeśli politycy nie umieją skutecznie rządzić, jeśli są skorumpowani i zawłaszczają publiczne zasoby, jeśli postępują samowolnie, a nie według ogólnie przyjętych zasad, tworzą klimat niesprzyjający oszczędzaniu i inwestowaniu, a bez tego nie ma mowy o długookresowym wzroście gospodarczym. Nie powinno zatem zaskakiwać, że pod koniec lat 90. znowu pojawił się nacisk na sprawniejsze zarządzanie państwem i zwiększanie jego kompetencji.

Skąd się bierze sprawne zarządzanie państwem? Nie jest to prezent rządzących dla rządzonych. W ostatecznym rozrachunku państwo musi się opierać na mechanizmach rozliczania władzy, które zapewnią, że rządzący będą służyli rządzonym, a nie dbali przede wszystkim o siebie i interesy swoich rodzin czy znajomych. Bank Światowy od wielu lat podkreśla, że lepsze mechanizmy rozliczania władzy są kluczem do lepszego zarządzania państwem.

Władzę można rozliczać na wiele sposobów. Najbardziej znany jest pionowy mechanizm zwany wyborami. Ale istnieją też mechanizmy poziome, polegające na tym, że różne segmenty władzy, o określonych obowiązkach i funkcjach, patrzą sobie nawzajem na ręce. Rzecz jasna, najważniejsze są w tym kontekście parlamenty i sądy niezależne od władzy wykonawczej.

Mamy też mechanizmy pionowe, które formalnie nie są częścią ustroju politycznego. Aby władza była odpowiednio rozliczana, muszą istnieć instytucje, które zapewnią przejrzystość jej postępowania - złe rządy rzadko bowiem same informują o swoich porażkach i grzechach. Dlatego dobre zarządzanie państwem wymaga istnienia niezależnych mediów i instytucji społeczeństwa obywatelskiego, które będą monitorowały zachowanie państwa.

Dobrze funkcjonujące nowoczesne państwa cechują się zatem nie tylko zdolnością do skupiania władzy w swoich rękach, ale również do jej ograniczania.

Ograniczenia te są niezbędnym warunkiem wzrostu gospodarczego, ponieważ długookresowy wzrost wymaga inwestycji, a żeby inwestować, trzeba mieć pewność, że państwo będzie chroniło własność prywatną i nie będzie arbitralnie ingerowało w jej użytkowanie. Ograniczenia muszą być znacznie bardziej rygorystyczne w krajach bogatych w surowce naturalne, ponieważ państwowa własność surowców rodzi ogromne pole do konfliktów i korupcji.

Między innymi od jakości instytucji państwowych zależy poziom zaufania przedsiębiorców, a zaufanie jest niezbędnym warunkiem współpracy gospodarczej, także międzynarodowej. Czy to w obrębie jednego państwa, czy na szczeblu międzypaństwowym, zaufanie może pochodzić z dwóch źródeł. Pierwsze z nich jest kulturowe: zaufanie bierze się ze wspólnych wartości, tradycji i historii. We wszystkich społeczeństwach zaufanie ma swój początek w rodzinie i więzach krwi, a potem powoli rozlewa się na szersze grupy społeczne. Druga forma zaufania opiera się na wspólnocie interesów. Tego rodzaju zaufanie może istnieć między zupełnie obcymi sobie ludźmi, których nic ze sobą nie łączy pod względem kulturowym i którzy prowadzą działalność w różnych stronach świata. Ten drugi rodzaj zaufania musi znaleźć swoje zakorzenienie w instytucjach.

Wersja kulturowa jest niewątpliwie bardziej naturalna i powszechna, ale także bardziej prymitywna. Wszyscy ludzie organizują się w podstawowe grupy społeczne lub wspólnoty kulturowe i prawie wszyscy ludzie szukają pomocy tych grup w sytuacjach kryzysowych. Druga forma zaufania wydłuża potencjalny zasięg jego oddziaływania w nieskończoność. Jest trwalsza, bo oparta na wrodzonym wszystkim ludziom dążeniu do realizacji własnego interesu i stanowi fundament współzależności dzisiejszej gospodarki światowej. W miarę jak kraje się modernizują, drugi rodzaj zaufania stopniowo wypiera pierwszy. Globalizacja pozwala poszerzyć rynek poza granice czyjejś wspólnoty kulturowej, a to wymaga budowy bezosobowych struktur instytucjonalnych, dzięki którym zupełnie obcy ludzie mogą sobie nawzajem zaufać. Cały system nowoczesnego prawa i mechanizmy wymuszające przejrzystość zarządzania państwem i przedsiębiorstwami służą temu, by można się było obejść bez zaufania zakorzenionego kulturowo.

Oto przykład ilustrujący tę tezę. W Chinach i społeczeństwach chińskojęzycznych tradycyjnie dominowały przedsiębiorstwa rodzinne. Konfucjanizm jest ideologią, która w centrum moralności stawia stosunki rodzinne. Stąd zaufanie generalnie było w Chinach zarezerwowane dla członków rodziny i przyjaciół. Bardzo trudno było zaufać obcym ludziom, a tym samym nawiązać współpracę biznesową z osobą niespokrewnioną.

Ta oparta na pokrewieństwie forma kapitału społecznego w jakimś stopniu zdawała egzamin, ale ograniczała możliwości działania. Oznaczała między innymi, że rodzinnej firmy nie można było przekształcić w duże, profesjonalnie zarządzane przedsiębiorstwo. Nepotyzm rodził również korupcję i niekompetencję, co ujawniło się w całej pełni podczas azjatyckiego kryzysu finansowego 10 lat temu. W następnym stadium ewolucji wschodnioazjatyckiej gospodarki stosunki biznesowe oparte na więzach osobistych zaczęły być wypierane przez stosunki zakorzenione w formalnych instytucjach prawno-ekonomicznych. Proces ten wciąż postępuje, w niektórych krajach wschodnioazjatyckich szybciej, w niektórych wolniej, z istotnymi globalnymi konsekwencjami gospodarczymi i politycznymi.

Jakiego rodzaju zaufanie będzie w przyszłości dominowało w stosunkach między państwami Eurazji? Tutaj również wybór jest zasadniczo taki sam: zaufanie między państwami może się opierać na pokrewieństwie kulturowym i wspólnej historii albo na obopólnych korzyściach i strukturach instytucjonalnych. Jest wiele powodów politycznych, aby przy wyborze partnerów do współpracy państwa kierowały się względami kulturowymi, etnicznymi i historycznymi, ale racjonalność ekonomiczna wymaga, by oprzeć zaufanie na bardziej bezosobowych kryteriach, przede wszystkim na tym, czy instytucje danego kraju są praworządne i transparentne.

Koncepcja zderzenia cywilizacji każe nam skupić uwagę na fakcie, że w wielu obszarach świata obserwujemy powrót do kulturowych stereotypów, polityki tożsamości i upolitycznienia religii. Tym samym przesłania nam inny proces, który trwa nieprzerwanie od kilkuset lat, a mianowicie proces kształtowania się nowoczesnego państwa, które potrafi egzekwować prawo, a jednocześnie narzucać sobie ograniczenia. Niektórzy ludzie reagują na globalizację powrotem do zamkniętych wspólnot, ale ta sama globalizacja stwarza możliwość wyjścia z tego rodzaju ślepych uliczek, proponując nowe spoiwa społeczne, które wykraczają ponad tożsamość lokalną, etniczną, religijną czy historyczną.

Moim zdaniem obserwujemy dziś stopniowe kształtowanie się porządku międzynarodowego opartego na instytucjach i regułach, aczkolwiek projekt ten znajduje się w znacznie mniej zaawansowanym stadium realizacji, niż wcześniej sądzono. Integracja globalnej gospodarki będzie tym trwalsza i tym bardziej sprzyjająca powszechnemu wzrostowi zamożności, w im większym stopniu będzie się opierała na interesach a nie na emocjach, na instytucjach a nie na kulturze. I nie jest to spojrzenie zachodnie, lecz globalne.

Francis Fukuyama

© The American Interest

przeł. Tomasz Bieroń

p

*Francis Fukuyama, ur. 1952, amerykański politolog, filozof, ekonomista, były wicedyrektor Zespołu Planowania Politycznego Departamentu Stanu USA, obecnie profesor John Hopkins University i członek zespołu konsultantów korporacji RAND. Sławę przyniósł mu opublikowany w 1989 roku esej "Koniec historii", w którym wieszczył ostateczne zwycięstwo liberalnego ładu na świecie. W Polsce ukazały się m.in. "Koniec historii i ostatni człowiek" (1997), "Koniec człowieka. Konsekwencje rewolucji biotechnologicznej" (2004), "Budowanie państwa. Władza i ład międzynarodowy w XXI wieku" (2005) oraz "Ameryka na rozdrożu" (2007). W tej ostatniej książce Fukuyama krytykował neokonserwatyzm, chociaż wcześniej był jednym z najbardziej wpływowych jego przedstawicieli. Wielokrotnie gościł na łamach "Europy" - ostatnio w nr 175 z 11 sierpnia b. r. opublikowaliśmy jego tekst "Rosyjskie odrodzenie".