To wydarzenie wstrząsnęło ul. Partyzantów w Łomży. Znany wszystkim sąsiadom Mieczysław S., właściciel wielkich psów, doprowadził do tragedii. Poszczuł je na niewinne dziecko - pisze "Fakt".

"Dlaczego musiało się coś tak strasznego wydarzyć, by ktoś zareagował? Od miesięcy prosimy o interwencję w sprawie tych groźnych psów, które chodzą sobie bez kagańca po całej dzielnicy i atakują ludzi" - mówią "Faktowi" Agnieszka i Adam Pardo, rodzice Paulinki.

Nie spodziewali się, że ich córkę czeka horror. Wysłali Paulinkę do sklepu. Musiała przejść obok niebezpiecznego podwórka, gdzie zawsze są psy. Nagle przez furtkę wybiegł wielki pies.

Reklama

"Ten czarny skoczył na mnie. Upadłam. Zaczął mnie gryźć po całym ciele. Potem dołączyły kolejne psy. Gryzły mnie po głowie, po szyi, po plecach, po rękach, po nogach. Nie miałam, jak się bronić" - opowiada "Faktowi" dziewczynka.

Właściciel zwierząt był w pobliżu. Wołał: "Bierz ją, bierz ją", zamiast ratować dziecko. Na szczęście krzyk dziewczynki usłyszał jeden z sąsiadów. Złapał za kij i zaczął rozganiać rozwścieczoną sforę. Dopiero wtedy Mieczysław S. podszedł bliżej i zaczął udawać, że też odgania psy. Ktoś wezwał karetkę i policję.

Kiedy Mieczysław S. usłyszał syreny, uciekł do swego domu. A za nim psy. Paulinka z ranami na całym ciele trafiła do szpitala. Pracownicy schroniska złapali pięć psów. Zostały zamknięte w schronisku dla zwierząt.

"Ten człowiek jest niebezpieczny. On uczy swoje psy, jak atakować ludzi. Głodzi je i dlatego są takie agresywne. Wychodzą na ulicę, kiedy chcą" - mówi "Faktowi" pan Adam, ojciec Paulinki. Obiecuje, że tego tak nie zostawi, tylko pozwie do sądu właściciela psów.

Mieczysław S., choć grozi mu więzienie, nic sobie z tego nie robi. "Te bachory same są sobie winne. Łażą tu ciągle i biegają, to moje psy się denerwują" - odpowiada "Faktowi".