Posłowie zaklinają się, że jeszcze ten Sejm zdąży je uchwalić, bo wszystkie partie - od SLD po PiS - chcą pakiet uchwalić.

Według nowych przepisów, jeśli zgłosimy staroście zamiar budowy domu, to urząd ma tylko 30 dni na zgłoszenie jakichś zastrzeżeń. Jeśli ich w tym czasie nie znajdzie, musi nam wydać dziennik budowy, co jest równoznaczne z rozpoczęciem inwestycji.

Reklama

"A żeby terminy nie były bezkarnie przeciągane, planowane są sankcje finansowe dla urzędników" - twierdzi poseł Grzegorz Tobiszowski, wiceprzewodniczący komisji infrastruktury, która wczoraj rozpoczęła prace nad pakietem projektów ustaw budowlanych.

Ułatwienia mają dotyczyć budynków mieszkalnych o powierzchni użytkowej do 5 tys. mkw., których wysokość nie przekracza 12 m. Czyli dotyczy nie tylko domów jednorodzinnych, ale także bloków i kamienic.

Znikną też absurdy prawne, które do tej pory utrudniały prostą wymianę płotu czy budowę zwykłej szopy. Według nowego prawa nie będzie już konieczne posiadanie dziennika budowy. Wystarczy jedynie zgłoszenie w urzędzie zamiaru postawienia szopy i po 30 dniach będzie można przystąpić do prac.

Reklama

Warunek jest tylko jeden: działka, na której budujemy, musi być objęta miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Niestety, planami objętych jest zaledwie 20 proc. gruntów w kraju. I to jedyna zła wiadomość dla planujących budowę domu.

Inna nowość to likwidacja procedury odrolnienia ziemi. W granicach dużych miast bez względu na jej klasę prezydent będzie mógł automatycznie przeznaczyć ją pod budownictwo na wniosek właściciela. A poza dużymi miastami taka sama procedura będzie dotyczyć gruntów od klasy IV do VI, czyli tak naprawdę ziem najsłabszych.

Na dodatek nie będziemy nękani ciągłymi kontrolami budowy. Niezależni inspektorzy przyjdą dwa razy: po zalaniu fundamentów i po wykonaniu konstrukcji budynku.

Teraz uzyskanie zgody na budowę to droga przez mękę. Wiedzą o tym Anna i Tomasz Turowie. Zanim dostali zgodę na wbicie pierwszej łopaty na swojej działce w Orzeszu, przez prawie rok kompletowali dokumenty, bo urzędnicy wymyślali coraz to nowe zaświadczenia, w nieskończoność przeglądali papierki. Przyznają, że gdyby wiedzieli, co ich czeka, woleliby kupić gotowe mieszkanie.