"Preferowała jednak swe sprawy osobiste i nie była zainteresowana przekazywaniem informacji interesujących kontrwywiad - choć werbalnie zapowiadała, że je dostarczy" - powiedział b. oficer kontrwywiadu SB Leon Korepta.

Przyznał, że uzyskał "jakąś informację od niej" o literacie Adamie Ważyku, ale nie pamiętał, o czym ona była. Potwierdził wzięcie przez nią pożyczki od SB i innych pieniędzy, choć nie mógł sobie przypomnieć, za co je dostawała. "Czasem daje się pieniądze awansem" - dodał esbek. Pokwitowania z akt sprawy uznał za "nietypowe", bo z reguły pisano w nich, za co agent dostaje pieniądze.

Reklama

Podczas poniedziałkowego procesu autolustracyjnego, sporo uwagi poświęcono właśnie pokwitowaniom. Biegły sądowy od pisma porównawczego Marian Kamiński zeznał, że analiza pokwitowań odbioru od SB 9 tys. zł, 60 dolarów oraz ponad tysiąca bułgarskich lewa wykazała, że wykonała je Dziedzic. Co do dwóch innych pokwitowań, biegły stwierdził, że nie można wykluczyć jej autorstwa. Analiza nie wykazała próby ingerencji, kopiowania czy montażu, a podpisy złożono - jak uznał biegły - spontanicznie.

"Odniosłem wrażenie, że przy pobieraniu próbek pisma lustrowana maskowała swe możliwości pisarskie" - dodał biegły. Według niego, nie chciała ona, by z jej pisma można było ją oceniać, co skomentował mówiąc, że chodzi tylko o badania porównawcze, a nie o stricte grafologiczne. Dziedzic replikowała, że od dawna pisze tylko dużymi literami, a nie używa małych. Biegły tłumaczył, że musi pobrać materiał napisany takimi literami, jak w aktach źródłowych. Indagowany przez obrońcę, przyznał, że pismo wraz z wiekiem autora zmienia "obraz graficzny", ale nawyki pisarskie pozostają niezmienne, a celem biegłego jest właśnie ich wyodrębnienie i analiza. "Żadna osoba nie złoży dwóch zupełnie identycznych podpisów" - dodał biegły.

Gdy w czerwcu sąd okazał lustrowanej przedłożone przez IPN pokwitowania pieniędzy, które miała otrzymać od SB, lustrowana powiedziała, że wszystko wskazuje na to, iż były one zmanipulowane. Dwa pokwitowania uznała za swe delegacje, gdy była z delegacją rządową w Paryżu na inauguracji lotniczego połączenia Air France z Warszawą oraz gdy udawała się na wczasy do Bułgarii. Pozostałe pokwitowania to zdaniem Dziedzic manipulacje, w których rozpoznawała ona tylko pojedyncze litery lub cyfry. Jak powiedziała, rozdała kilkadziesiąt tysięcy autografów, więc taka manipulacja jest możliwa.



Z akt sprawy wynika, że Lipiński (już nie żyje) miał jesienią 1957 r. zaproponować Dziedzic, by udzielała informacje o dziennikarzach z Zachodu i kontaktach z nimi obywateli PRL. Miała się ona zgodzić i przekazać "wiele informacji o charakterze operacyjnym", m.in. nt. Ważyka; pewnego obywatela USA; romansu koleżanki. W 1966 r. Lipiński uznał, iż Dziedzic nie ma możliwości dotarcia do cudzoziemców, którymi interesuje się SB, wobec czego współpracę zakończono. Dziedzic twierdzi, że SB miała te informacje z podsłuchu w jej telefonie. "Cała Warszawa rozmawiała wtedy o +Poemacie dla dorosłych+ Ważyka, o innych rzeczach też mówiłam ze znajomymi przez telefon. Ale nigdy świadomie nie mówiłam nic esbecji, choć w telewizji byliśmy tą esbecją poprzetykani" - mówiła sądowi.

Reklama

Miała ona też dostać od SB 9 tys. zł pożyczki, którą zwróciła dopiero po czterech latach. Według prok. Jarosława Skroka z IPN, taka nieoprocentowana pożyczka z funduszu operacyjnego była rzadkością, wymagała zgody na "najwyższym szczeblu" i świadczy o znaczeniu współpracownika. Sama Dziedzic zapewniała, że "nie ma w jej świadomości", by przyjmowała jakąś pożyczkę. "Nie zarabiałam tyle, ile byłam warta, ale na życie mi starczało" - dodała, zapewniając, że nigdy nie brała pieniędzy "od obcych".

W drugiej połowie lat 60. Dziedzic była rozpracowywana przez SB, gdy związała się z dziennikarzem z Berlina Zachodniego, którego SB podejrzewała o związki z wywiadem Niemiec. W okresie marca 1968 r. SB stwierdziła "ponad wszelką wątpliwość", że Dziedzic nie ma żydowskiego pochodzenia.

Prawo do sądowej autolustracji ma dziś każdy, kto chce oczyścić się z "publicznego pomówienia" o związki ze służbami PRL (w latach 1999-2007 prawo to miały jedynie osoby pełniące funkcję publiczne). W tym trybie sądy uznały prawdziwość oświadczeń o braku związków ze służbami PRL m.in.: b. marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego, b. minister finansów Zyty Gilowskiej, b. szefa Państwowej Komisji Wyborczej Ferdynanda Rymarza oraz b. prezydenckiego ministra Mariusza Handzlika i b. sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika (obaj zginęli w katastrofie w Smoleńsku). Za agenta SB z lat 1969-77 uznano historycznego lidera KPN Leszka Moczulskiego. Ze swej autolustracji sami wycofali się rzeczniczka rządu Tadeusza Mazowieckiego Małgorzata Niezabitowska i abp Stanisław Wielgus.