Od kwietnia zespół prokuratorów z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie i Naczelnej Prokuratury Wojskowej rozrósł się do 10 osób. Zaczynają pracę o godz. 7.30. Często wychodzą po godzinach. W śledztwie pomaga im m.in. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Żandarmeria Wojskowa, Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Policja.
Tylko podróże prokuratorów do Rosji pochłonęły już około 50 tys. zł. Musieli wyjeżdżać do Smoleńska, by na miejscu brać udział w przesłuchaniach części świadków i w oględzinach wraku samolotu.
Część z nich była w Moskwie, gdzie pomagali rodzinom w identyfikacji bliskich. Inni brali udział w odsłuchiwaniu nagrań rejestratora głosowego z kabiny pilotów Tu-154M. Na przełomie maja i czerwca do Moskwy wyjeżdżali prokuratorzy nadzorujący śledztwo. Pełnili rolę oficerów łącznikowych pomiędzy rosyjską a polską prokuraturą.
Rosjanie mimo początkowych poślizgów zaczęli sukcesywnie przekazywać swoje dokumenty i zeznania świadków. To powoduje, że wojskowa prokuratura potrzebuje kolejnych tłumaczy przysięgłych. Do końca sierpnia tłumacze wystawili z tego tytułu rachunki na sumę 63 502,93 zł. A niebawem do Polski trafią kolejne 22 tomy akt, które trzeba będzie przetłumaczyć.
Mniej niż na tłumaczenia wydano na opinie biegłych, w których koszt wlicza się także 22-proc. stawkę VAT. Kosztowały dotąd 46 251,90 zł. Ta suma także będzie rosnąć. Prokuratorzy zdobywają coraz więcej materiałów i dowodów, które muszą ocenić eksperci. Wciąż np. pracuje Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie, który bada nieczytelne dotąd fragmenty nagrań czarnej skrzynki nagrywającej rozmowy pilotów.
Ostatnią grupą wydatków są koszta magazynowania rzeczy znalezionych na miejscu katastrofy, głównie pamiątek osobistych po ofiarach. Prokuratura wydała na to 4332,60 zł. Nie wszystkie rodziny odebrały rzeczy po bliskich z powodu istnienia protokołu rozbieżności, w którym np. płaszcz znaleziony na miejscu tragedii jest przypisany do różnych ofiar.