Różowa afera rozpętała się ponad pięć miesięcy temu, kiedy w centrum miasta, 200 metrów od katedry, stanął sex shop. Alert ogłosił Krzysztof Lewandowski, radny PiS. Twierdził, że obok niebezpiecznej witryny przechodzą dzieci, starsi ludzie i, o zgrozo, klerycy i zakonnice. I złożył doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.
Poparli go zrzeszeni w założonej przez radnego straży obywatelskiej mieszkańcy. Pod skargą zebrano ponad 100 podpisów. Prokuratura zaczęła badać sprawę. Przesłuchiwano każdą z protestujących osób. Prokurator sam obejrzał zaskarżone witryny.
Do Świdnicy ściągnął nawet eksperta ds. reklamy z listy Sądu Okręgowego we Wrocławiu, który miał orzec, czy prezentowane w witrynach gadżety erotyczne są pornografią. Biegły ocenił zawartość i uznał, że sprawy nie ma.
Za pornograficzne uznaje się tylko takie treści, które eksponują w sposób odhumanizowany i wulgarny ludzkie ciało. Natomiast gadżetów erotycznych do tego worka wrzucić nie można.
– I słusznie – cieszy się Elżbieta Daszkiewicz, właścicielka słynnego już na cały kraj sex shopu. – Nie wystawiam w oknie treści pornograficznych, ale zabawki – kajdanki czy silikonowe piersi – mówi.
Radny PiS nie składa broni i zapowiada, że będzie zbierał podpisy pod apelem do parlamentarzystów i rzecznika praw dziecka o wprowadzenie jasnej definicji pornografii.