Serwis TVN24.pl pisze, że na cztery miesiące przed katastrofą w Smoleńsku w maszynie, która rozbiła się podczas podejścia do lądowania na lotnisku Siewiernyj awarii uległ jeden z wysokościomierzy barometrycznych. Polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego za jedną z przyczyn katastrofy leżących po stronie polskiej załogi uważa korzystanie z radiowysokościomierza zamiast z wysokościomierza barometrycznego.

Reklama

21 grudnia 2009 roku Tu-154M o numerze bocznym 101 wrócił do kraju z remontu, jaki odbywał się w rosyjskich zakładach w Samarze. 7 stycznia 2010 roku odbył się lot testowy, który miał sprawdzić czy wszystkie urządzenia na pokładzie samolotu działają poprawnie. Lot sprawdzający trwał około 90 minut. Maszynę pilotował kpt. Arkadiusz Protasiuk, który siedział za sterami również 10 kwietnia. Jedyny problem, jaki stwierdzono dotyczył telefonu satelitarnego, który przez 40 minut nie mógł się zalogować do sieci.

Gdy tego samego dnia Tupolew wyleciał w pierwszy, normalny lot okazało się, że tuż po starcie z Okęcia nastąpiło wyłączenie wysokościomierza barometrycznego. Uszkodzenie to spowodowało również niewłaściwą pracę systemu nawigacyjnego UNS. O awarii po raz pierwszy, pod koniec czerwca, mówił kpt. Grzegorz Pietruczuk z 36 specjalnego pułku lotnictwa transportowego.

- No cóż, awarie w samolocie zdarzają się tak samo jak w samochodzie. Usterki podzespołów nie są czymś nadzwyczajnym. Każdy samolot ma listę urządzeń, które mogą ulec awarii, a mimo to może kontynuować lot – podkreślił w rozmowie dziennikarzami portalu tvn24.pl kpt. Pietruczuk.

Prokuratura Wojskowa odmówiła komentarza w sprawie ewentualnych dalszych awarii wysokościomierzy.