Joanna Szczepkowska została wybrana na stanowisko prezesa ZASP-u w kwietniu ubiegłego roku podczas walnego zjazdu delegatów Związku. W grudniu zrezygnowała z tego stanowiska.

Reklama

Po swojej rezygnacji powiedziała pani, że nie podejmuje się firmować dłużej swoim nazwiskiem istniejącego stanu rzeczy w ZASP.

Joanna Szczepkowska: Pracowałam tam zwykle wiele godzin dziennie, a moje drzwi były zawsze otwarte. Niestety, istotą dzisiejszego ZASP jest tajemnicza działalność zarządu. Ci ludzie robią, co chcą, nie licząc się z opinią członków ZASP z sekcji krajowych. Nie dotyczy to wszystkich, ale zbyt wielki jest finansowy majątek ZASP, żeby w tej sytuacji spać spokojnie, biorąc za niego osobistą odpowiedzialność. Być może sądzono, że z powodu honorarium uda się zrobić ze mnie marionetkę, ale to duża naiwność. Dzisiejszy ZASP jest niestety kierowany z boku przez ludzi spoza stowarzyszenia. Nie wiem, jak i dlaczego do tego doszło, ale być może w grę wchodzi polityka. Sekcje krajowe, w których często pracują świetni ludzie, nie są niczego świadome albo poddane manipulacji. Wielokrotnie pisałam do nich, że lubię podróże i przyjadę na każde zaproszenie, żeby porozmawiać. Udało się to tylko w Gdańsku - resztę "podróży" po cichu załatwił sobie zarząd.

Czy można mówić o tym, że w ZASP łamano prawo?

J.Sz.: Nie wiem. Już kiedyś prawo wkroczyło do ZASP i w przypadki wynikające z naturalnej niekompetencji zarządów i prezesów. W sytuacji chaosu trzeba poważnie wniknąć w zasady działania stowarzyszenia. Według mojej opinii, to jest taki moment. Żal mi prawdziwych ZASP-owców, którzy mają na to niewielki wpływ.



Jakie zmiany, pani zdaniem, potrzebne są w ZASP?

Reklama

J.Sz.: Zupełna zmiana statutu i przede wszystkim przedstawicielstwo reprezentacji wszystkich artystycznych zawodów. Teraz zarząd to głównie przedstawiciele aktorów. Musiałyby się tam znaleźć autorytety z poszczególnych środowisk, ale na to się nie zanosi. Trzeba zmniejszyć zarząd, a zaangażować fachowców choćby od internetu, który jest jedną z najbardziej "tajemniczych" dziedzin ZASP. Trzeba dać głos członkom ZASP w kraju - na razie panuje tu "monarchiczna" władza zarządu do tego stopnia, że aby uzyskać opinie z kraju na jakikolwiek temat musiałam to robić pozastatutowo w prywatnych właściwie listach. ZASP już nie jest "elitarnym stowarzyszeniem" i trzeba dokładnie ustalić, czemu ma służyć. Trzeba się bronić przed zdalną władzą osób spoza stowarzyszenia, ale do tego potrzeba ciągłej współpracy sekcji krajowych. Podpisałam porozumienie ZASP ze Związkami Zawodowymi Aktorów Polskich, ale, prawdę mówiąc, to będzie miało sens, jeśli związki też zmienią swoje władze i jeśli zaczną tam działać nowi ludzie. Poznałam w kraju wielu świetnych związkowców, niestety na poziomie władz warszawskich nie da się prowadzić dialogu. Póki tak będzie, porozumienie nie ma żadnego istotnego znaczenia. Myślę, że kiedy młodzi aktorzy zrozumieją, że związki zawodowe to nie "obciach" i jeśli przestaną się bać dyrektorów, to założą swój własny związek albo rozsadzą stare struktury, ale na to trzeba kilku lat gorzkich doświadczeń nowego pokolenia.

Pani rozpoczęła szefowanie Związkowi od zmian - jest pani pierwszym prezesem ZASP-u, który otrzymywał honorarium za swoją pracę.

J.Sz.: Znając siebie wiedziałam, że zacznę to traktować jak wyzwanie, co oznacza, że spędzę tam wiele godzin dziennie. Kazimierz Kaczor na przykład, żeby pracować, jako prezes, zarabiał na prowadzeniu telekonkursu. U mnie to nie wchodzi w grę. Olgierd Łukaszewicz dobrał sobie ludzi do pomocy. Ja nie znałam tych, którzy weszli do zarządu, nie wiedziałam więc, czy mogę liczyć na ich pomoc. Zdawałam sobie sprawę, że ze względu na trudną sytuację finansową w kulturze, problemy, które stoją przede mną, to sprawy ustaw, uchwał, umów - czyli tego, z czym nigdy nie miałam do czynienia w sensie prawnym. Wiedziałam, że muszę nauczyć się innego sposobu myślenia, innego języka, żeby rozmawiać z ludźmi kompetentnymi. Nie wiedziałam, czy zdołam pogodzić to ze swoim zawodem, więc na zjeździe postawiłam warunek: zostanę prezesem, jeśli potraktuję to jak pracę zawodową. Kilkakrotnie zadałam delegatom na zjazd pytanie: czy zgadzają się na taką formę. Chciałam wyraźnie podkreślić, że decyzja taka jest poważna, nietypowa i wymaga z ich strony zastanowienia. Suma mojego honorarium była dość wysoka i wynikała z powagi koniecznych działań i odpowiedzialności, jaka na mnie ciążyła. Na zebraniu, na którym nad tym głosowano, wyszłam z sali nie chcąc stawiać nikogo w niezręcznej sytuacji. Nie wiedziałam, że kilka miesięcy potem zarząd potraktuje tę sumę jako "poprzeczkę" dla swoich honorariów, które przyznał sobie sam bez głosowania zjazdu. Przyznam, że nie wiedziałam wtedy jak się zachować, prosiłam tylko, żeby poczekano do zjazdu, ale bezskutecznie. Postanowiłam, więc postawić sprawę tak jasno, jak ja to zrobiłam i ujawnić tę decyzję członkom ZASP. Na skutek ich opinii tak zwane "diety" po jakimś czasie wstrzymano. Od tego czasu atmosfera między mną a zarządem stawała się nie do zniesienia. Długo starałam się nie dać sprowokować i nie składać rezygnacji.



Żałuje pani, że zgodziła się zostać prezesem ZASP?

J.Sz.: Tak. Myślę, że więcej mogłabym zrobić, jako autorka felietonów i w ogóle, jako osoba prywatna, stawiająca opór w wypadkach bezprawia w teatrze.

Jak zareagowali koledzy z ZASP na wieść o pani rezygnacji?

J.Sz.: Proszono mnie, żebym dotrwała do marcowego, statutowego zjazdu. To nie miało sensu, bo na tym zjeździe i tak według statutu nie można byłoby wprowadzić zmian. Tu trzeba było prawdziwego spotkania sekcji krajowych i takie miało się odbyć 10 stycznia, zresztą rutynowo, według statutu. Tymczasem po mojej rezygnacji zarząd odwołał to zebranie, co jest po prostu nielegalne. Zablokowano możliwość konfrontacji ze mną. Ja nie mam "silnej ręki". Myślałam, że prezesowanie to praca nad rozwojem stowarzyszenia, tymczasem to wewnętrzna walka. Szkoda na to życia.

17 stycznia w Skolimowie ma odbyć się Nadzwyczajny Walny Zjazd ZASP. Czy będzie pani tam obecna?

J.Sz.: Nie wiem, czy przyjadę. Zostałam zaproszona telefonicznie, ale przecież to nic nie zmieni. Jeśli zostanie ten sam zarząd i statut to najpiękniejsze przemówienie nic nie da. Jeśli w marcu odbędzie się statutowy zjazd, to złożę sprawozdanie z działalności, bo do tego jestem zobligowana.

Jeśli jednak pojechałaby pani na zjazd, czy zgłosiłaby Pani swojego kandydata na stanowisko prezesa ZASP-u?

J.Sz.: Ja wybrałabym Małgorzatę Talarczyk z Gdańska lub Urszulę Drzewińską z Wrocławia. Prawdziwe działaczki, świetne kobiety.

Kto może zostać zgłoszony podczas zjazdu jako kandydat na stanowisko prezesa?

J.Sz.: Mogę tylko przypuszczać. Może Tadeusz Bradecki, może Anna Nehrebecka, a może po prostu zarząd wybierze kogoś ze swego grona. Tam są osoby, które do tego najwyraźniej dążą i zamiast współpracować walczą. (...) Wolę zrezygnować i oddać pole, niż uczestniczyć w wojnie podjazdowej o przywództwo.



Zjazd ma być zamknięty dla mediów. Czy pani zdaniem to słuszna decyzja?

J.Sz.: To bez sensu, ale charakterystyczne. Wszystko pod dywan. Ja tego nigdy nie mogłam zrozumieć.

Jak pani ocenia swoją prezesurę w ZASP?

J.Sz.: Udało mi się chyba przekierować myślenie o ZASP, jako o stowarzyszeniu nie tylko aktorskim. Zaczęłam od walki o tancerzy, potem o lalkarzy. To jest Związek Artystów Scen Polskich, a nie aktorów, i na docenieniu innych dziedzin bardzo mi zależało. Nawiązałam kontakt z instytucjami, które zajmują się przekwalifikowaniem po utracie pracy, co w wypadku artystów jest teraz pilne. Zaczęli się też do mnie zgłaszać muzycy orkiestrowi, którzy wprawdzie w ZASP nie są, ale potrzebują rady i przeorganizowania swoich struktur. Codziennie załatwiałam problemy dużych zespołów i pojedyncze, ludzkie sprawy. W ZASP jest wielu ludzi starszych, więc czasem w grę wchodziła walka o szpital, o hospicjum, o Dom Opieki, a czasem o zwykłą rozmowę. Trudno powiedzieć, co było najważniejsze: codzienne rozmowy z ministerstwami czy z kolejką oczekujących. Część swojego honorarium postanowiłam oddawać najbardziej potrzebującym i chyba ten moment, kiedy ktoś wychodził z realną pomocą był najwspanialszy.

Intensywnie nagłaśniała pani też sprawę projektu noweli ustawy o działalności kulturalnej, zgodnie z którą artyści mają być zatrudniani na podstawie umowy sezonowej. Wielu artystów krytykuje ten przepis.

J.Sz.: Udało się chyba najważniejsze: rozbudzenie świadomości praw do obrony. Udało mi się znaleźć świetne prawniczki do prowadzenia takich spraw. Kiedy zaczynałam prezesurę nie miałam pojęcia o treści ustawy ani też o tym, jaki będę miała do tego stosunek, dlatego spotykałam się też z autorami ustawy, z przedstawicielami ministerstwa, z każdym, kto miał na ten temat wyrobione zdanie. W rezultacie studiując tekst ustawy, Kodeks Pracy, Konstytucję i wytyczne Unii Europejskiej wyrobiłam sobie własną opinię na ten temat. Tak zwane "umowy sezonowe", jako jedyny wzór umowy z artystą, to pogwałcenie wszelkich praw i to jest moje zdanie - dziś już prywatne.

W grudniu w "Polska The Times" ukazał się wywiad z panią. Kilkunastu członków ZASP podpisało się pod listem do redaktora naczelnego gazety, twierdząc, że w tekście znalazły się pani "nieodpowiedzialne i napastliwe sformułowania naruszające dobre imię ZASP oraz członków jego zarządu". Co pani na to?

J.Sz.: Właśnie dla "dobrego imienia stowarzyszenia" nie zachowuję milczenia. Spodziewam się zresztą gorszych reakcji i represji. Sprawa "naruszenia dobrego imienia ZASP" jest punktem przetargowym w każdej dyskusji o zmianach i podlega prawu. Ale czy walka o dobre imię to oczyszczenie brudów, czy zamiatanie pod dywan? Dlaczego mnie nie zaproszono na to spotkanie? To raczej klimat wojska, a nie stowarzyszenia. Ja naprawdę mogłabym wspaniale żyć na tej posadzie nie ruszając stojącej wody i podpisywać, co mi dadzą. Współpraca z pracownikami biur ZASP była świetna, klimat rodzinny, gabinet, sekretarka, dobra pensja Powody, dla których w dzisiejszych czasach rezygnuje się z takich warunków muszą być naprawdę poważne. Nie o wszystkich mówię teraz, żeby nie naruszać "dobrego imienia stowarzyszenia". Oczywiście, jeśli w tym miesiącu nic się nie zmieni trzeba będzie wzorem innych po prostu wypisać się z ZASP.

rozmawiała Agata Zbieg