Na nieprawidłowościach budżet państwa mógł tracić nawet 500 mln zł rocznie. Tyle resort zaoszczędził w ub.r. po zmienieniu zasad przetargów.
– Problem trwał od lat. Na rynku uzbrojenia istniały ograniczone warunki konkurencyjności, czego efektem były zawyżone ceny – przyznaje Marcin Idzik, wiceminister obrony narodowej odpowiedzialny za modernizację armii.
Na zakupy oraz modernizację sprzętu wojskowego armia wydała w 2010 r. ponad 4 mld zł. W tym roku wydatki mają wzrosnąć do ponad 5 mld zł.
„DGP” dotarł do warunków technicznych przetargu na zimowe mundury i kurtki wojskowe, który armia rozstrzygnęła w lipcu 2009 r. W tym przypadku za blisko 40 mln zł wojsko kupiło ok. 45 tys. ubrań ochronnych, kurtek, rękawic i ćwiczebnych ocieplaczy. Rodzaj tkanin, z jakich uszyte powinny zostać zamawiane ubrania, niezwykle precyzyjnie określił Wojskowy Ośrodek Badawczo-Wdrożeniowy Służby Mundurowej w Łodzi. Wojskowi eksperci opisali w specyfikacji nie tylko pożądaną wodoszczelność, stopień odporności wybarwień czy wytrzymałość tkaniny, ale nawet jak powinien wyglądać jej splot, oraz liczbę nitek osnowy. Specyfikacja niemal idealnie odpowiada warunkom technicznym produktów firmy W.L. Gore & Associates, producenta popularnej wodno- i wiatroodpornej tkaniny gore-tex.
Reklama
"Bez wymieniania nazwy konkretnej firmy wojsko sugeruje producentom, który typ tkaniny preferuje" – mówi Henryk Gliwa, właściciel firmy EuroFarex, która dla żołnierzy produkuje rękawice.
Reklama
To powodowało, że kupowany był sprzęt droższy. "Za każdą parę rękawic szytych z materiałów W.L. Gore & Associates armia płaciła 58 zł. Takie same rękawiczki, ale szyte z materiału innego dostawcy, sprzedaję wojsku za 42 zł" – mówi Gliwa, któremu po wielu skargach i odwołaniach udało się częściowo zliberalizować warunki postępowań.
Jerzy Kamiński, prokurent W.L. Gore & Associates w Polsce oraz major rezerwy, tłumaczy, że nie ma wpływu na decyzje armii.
MON nie ukrywa, że armia poniosła straty, ale ponieważ nie było dowodów korupcji, nikt nie poniósł odpowiedzialności. – Problem wykryliśmy na początku kryzysowego 2009 r. po przeprowadzeniu audytu naszych finansów, który miał wskazać, jak bardziej racjonalnie wykorzystywać środki publiczne – mówi Idzik.
W efekcie w kwietniu 2009 r. minister obrony narodowej Bogdan Klich powołał Biuro Analiz Rynku Uzbrojenia, które przygląda się dostępnemu na rynku sprzętowi i przygotowuje dokumentację techniczną przetargów.
"Wcześniej w armii zajmowało się tym kilka podmiotów, więc cały proces trudniej było kontrolować" – tłumaczy Idzik.
Kupując broń i wyposażenie, armia rezygnuje też z usług pośredników, negocjując dostawy bezpośrednio z producentami. – Dzięki temu tylko na zakupie 5 śmigłowców Mi-17 dla naszych żołnierzy w Afganistanie zaoszczędziliśmy ponad 300 mln zł – mówi Idzik.
Od stycznia najważniejsze przetargi w armii prowadzi Inspektorat Uzbrojenia – urząd zatrudniający 250 osób.