Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad, która dysponuje rocznie 20 miliardami złotych, od niemal trzech lat zarządza pełniący obowiązki dyrektor Lech Witecki. Dlatego każda podpisana przez niego decyzja może zostać podważona przed sądami: cywilnym, pracy lub administracyjnym – wynika z opinii prawników Biura Analiz Sejmu, do której dotarł „DGP”.
Decyzję o powierzeniu obowiązków dyrektora GDDKiA Lechowi Witeckiemu premier Donald Tusk podpisał 12 maja 2008 roku. W uzasadnieniu napisał, że taka sytuacja będzie trwać: „do czasu powołania dyrektora w trybie konkursu... w trybie, o którym mowa w ustawie o państwowym zasobie kadrowym i wysokich stanowiskach państwowych”.
Mimo że wkrótce upłyną trzy lata od momentu tej tymczasowej nominacji, konkurs nie został ogłoszony. Wczoraj poprosiliśmy rzecznika ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka o wyjaśnienie, jakie przeszkody uniemożliwiają rozpoczęcie tej procedury. – Proszę o pytania na piśmie, odpowiemy, jak to tylko będzie możliwe – powiedział dyrektor Mikołaj Karpiński. Odpowiedź nie dotarła.
– Mogę tylko spekulować, jakie są przyczyny odwlekania konkursu. Bywa, że jakąś branżę jest w stanie reformować jedynie osoba z zewnątrz. A sam konkurs z pewnością wygrałaby osoba silnie związana z branżą – tłumaczy Marek Biernacki z Platformy Obywatelskiej.
Reklama
Jednak według oceny prawników z Biura Analiz Sejmowych tak długotrwałe powierzenie obowiązków stwarza poważne zagrożenia dla funkcjonowania GDDKiA.



– Kwestionowanie poszczególnych aktów i czynności podejmowanych przez p.o. dyrektora generalnego urzędu jest możliwe w zależności od rodzaju tych działań, przed sądem administracyjnym, cywilnym lub sądem pracy – napisali we wnioskach do analizy podpisanej przez dyrektora Biura Analiz Sejmowych Michała Królikowskiego.
– Trzyletni okres tymczasowości to niepoważne traktowanie państwa i prawa. Prędzej czy później któraś z firm będących w sporze z GDDKiA wykorzysta argument, że niekorzystną dla nich decyzję podpisała osoba bez odpowiedniego umocowania prawnego – komentuje poseł Jerzy Polaczek, były minister transportu i członek sejmowej komisji infrastruktury.
Jak sprawdziliśmy, od 2008 roku decyzje podpisywane przez p.o. dyrektora GDDKiA dotyczyły blisko 70 miliardów złotych. Nie zabrakło wśród nich kontrowersyjnych, które są dziś są przedmiotem sporu przed sądami.
Najgłośniejszą jest ujawniona w ub. miesiącu na łamach „DGP” sprawa wytoczona przez austriacki koncern budowlany Alpine Bau. Budowlańcy domagają się odszkodowania w rekordowej wysokości 1,1 miliarda złotych. Chodzi o akceptowaną właśnie przez p.o. dyrektora GDDKiA decyzję o wyrzuceniu firmy z placu budowy jednego z odcinków autostrady A1. Oficjalnie jako przyczynę GDDKiA podawała opóźnienia w realizacji kontraktu. Alpine Bau twierdzi, że przyczyną był wadliwy projekt jednego z mostów przygotowany na zlecenie GDDKiA. W tym samym wydziale cywilnym Sądu Okręgowego w Warszawie inna spółka, Budimex, domaga się niemal 50 mln za zerwanie kontraktu na budowę w pierwotnym planie obwodnicy Augustowa przez dolinę Rospudy.
– O naszej taktyce przed sądem nie chcę się wypowiadać. Ale przyznam, że analizujemy możliwość podważenia dokumentów podpisywanych przez p.o. szefa GDDKiA – mówi prawnik jednej z firm będących w sporze z dyrekcją.
Sejmowi prawnicy ocenili, że akt powołania osoby p.o. dyrektora GDDKiA jest próbą obejścia prawa, czyli ominięcia wymogu konkursu. Jednak będzie on ważny, aż jego wadliwość nie zostanie stwierdzona przed sądem.
GDDKiA podlega Ministerstwu Infrastruktury. Podobnie jak Poczta Polska, która zatrudnia niemal 100 tys. pracowników i od dwóch miesięcy nie ma żadnego, choćby pełniącego obowiązki, szefa.



To może być próba obejścia prawa
Prawnicy z Biura Analiz Sejmowych oceniają, że decyzja o powołaniu pełniącego obowiązki szefa GDDKiA jest niezgodna z ustawą o zasobie kadrowym i wysokich stanowiskach państwowych. Piszą, że sama ustawa w ogóle nie przewiduje możliwości „powierzania obowiązków”. Podpierają się cytatami dwóch znanych prawników Jacka Jagielskiego i Tadeusza Kuczyńskiego, w opinii których oznacza to po prostu bezprawność podpisywanych dokumentów. Jednak według BAS nie oznacza to automatycznej nieważności każdej decyzji. Ich zdaniem instytucja „powierzenia obowiązków” istnieje w polskim prawie, jednak zawsze wiąże się z krótkim czasem i zaznaczeniem terminu powierzenia. „Przedłużanie procedury wyłaniania właściwej osoby na dane stanowisko może stanowić próbę obejścia prawa, najczęściej o podłożu politycznym” – konkludują eksperci. ZIR