- Latam do Iraku, do Afganistanu, latałem w czasie konfliktu do Bośni, do Czadu i nigdy strachu nie czułem. Odmowa prezydentowi wymagała wielkiej odwagi - podkreśla pilot i ujawnia okoliczności towarzyszące tamtym wydarzeniom. "To <tchórzostwo> zabolało mnie najbardziej. Dla żołnierza to największa obelga. Ja po prostu starałem się wykonywać swoją pracę jak najlepiej" - stwierdza mjr Pietruczuk. Zapewnia jednak, że "od początku do końca" był przekonany o tym, że postępuje słusznie.

Reklama

O tym, że samolot ma lecieć nie do Gandży w Azerbejdżanie, a do gruzińskiej stolicy, powiedzieli majorowi prezydenccy ministrowie: Władysław Stasiak i Maciej Łopiński. Pilot odpowiedział, że najpierw musi sprawdzić, czy możliwe jest bezpieczne lądowanie w Tbilisi. Okazało się, że wie zbyt mało, by wykonać zadanie. "Nie mieliśmy zgody dyplomatycznej na lot do Gruzji, nie mieliśmy informacji o sytuacji pogodowej na lotnisku, o jego stanie, o systemach nawigacyjnych. Tam trwał konflikt zbrojny. Nie wiedziałem, czy będę miał jakąkolwiek łączność radiową. I wreszcie nad terytorium Gruzji operowały rosyjskie samoloty bojowe" - wylicza Pietruczuk.

Pilot mówi także, że gen. Krzysztof Załęski, p.o. dowódca wojsk lotniczych, pytał go, czy na stanowisku kapitana może go zastąpić drugi pilot, Arkadiusz Protasiuk. "Nie było takiej możliwości, bo wtedy Arek nie był wyszkolonym dowódcą załogi" - wyjaśnia major. Dodaje jednak, że nawet gdyby było to wtedy możliwe, Protasiuk - który był świadkiem całej tej sytuacji - także odmówiłby lotu do Tbilisi.

"Miałem wrażenie, że walę głową w mur. Bo na moje racjonalne argumenty nie było żadnej merytorycznej argumentacji. Żadnej. Była tylko argumentacja polityczna, że musimy wylądować przed prezydentem Sarkozym" - przekonuje pilot.

Pietruczuk nie chciał jednak odpowiedzieć na pytanie czy według niego przyczyną niezrozumiałych decyzji kpt. Arkadiusza Protasiuka mogły być naciski na niego, by lądował w Smoleńsku. - "Przez głowę mi przeszło, że tak mogło być", powiedział tylko.