Steinbach kontynuuje rozpoczętą w niedzielę dwudniową wizytę na Pomorzu. W poniedziałek odwiedziła swoją rodzinną wieś Rumię. Spotkała się też z dziennikarzami; była pytana m.in. o kwestię stosunku Niemiec do własnej historii i "próbę jej wybielania".
W opinii szefowej Związku Wypędzonych (Bund der Vertriebenen - BdV) niewiele jest krajów, które tak intensywnie zajmują się swoją przeszłością, jak Niemcy.
Jak mówiła, właściwie codziennie w niemieckich mediach pojawiają się materiały dotyczące zbrodni dokonanych przez narodowych socjalistów w Europie, również zbrodni popełnionych przez NSDAP w Niemczech - na Żydach, czy osobach niepełnosprawnych.
Steinbach zaznaczyła, że również "polski los wojenny" jest w Niemczech bardzo dobrze znany i upubliczniany m.in. dzięki zaangażowaniu kierowanej przez nią fundacji Centrum przeciwko Wypędzeniom. Podała przykład wystawy zorganizowanej przez fundację, która "bardzo wyraźnie" pokazuje los ludzi wypędzonych przez narodowych socjalistów.
"Chcieliśmy tym sposobem wzbudzić współczucie dla tych wszystkich, którzy tym losem zostali dotknięci" - mówiła szefowa BdV. Jak dodała, los ten dotyczy 30 narodów Europy. Zaznaczyła, że Polacy stanowią część tej dużej grupy i również zostali pokazani na wystawie.
Steinbach dodała, że w Berlinie wystawę obejrzało około 60 tys. osób a teraz wędruje ona po Niemczech, była pokazywana m.in. w kościele św. Pawła we Frankfurcie. W jej opinii, wzbudza współczucie również dla wypędzonych Polaków.
Na pytanie o to, czy pojednanie polsko-niemieckie nie byłoby łatwiejsze, gdyby nie działalność stowarzyszenia, któremu szefuje, Steinbach odpowiedziała, że fakt, iż "ofiary wypędzeń stowarzyszyły się, było rzeczą naturalną". "To była organizacja samopomocowa, jej członkowie wzajemnie dawali sobie wsparcie" - powiedziała, dodając, że ludzie ci nie byli przyjaźnie przyjmowani w Niemczech, a ich stosunek do Polski i zainteresowanie Polską jest oparty na "tęsknocie do stron rodzinnych".
Zapytana o to, czy ona sama czuje się osobą "wypędzoną", Steinbach odpowiedziała, że należy do rodziny "uciekinierów". "Taki mieliśmy status, takie papiery" - powiedziała Steinbach, dodając, że rodzina jej ojca pochodziła z kolei ze Śląska i w 1946 roku została ona "załadowana do bydlęcych wagonów i musiała ten teren opuścić".
Przy wejściu do hotelu, w którym odbywała się konferencja prasowa, na Erikę Steinbach czekało kilka osób z transparentem z napisem, w którym Erika Steinbach została określona jako "persona non grata". "My, Kaszubi, nie życzymy sobie Pani obecności oraz prowokacji wobec naszej matki Polski" - napisano też na transparencie. Członek PiS Waldemar Bonkowski, który przygotował i przywiózł do Rumi transparent, powiedział dziennikarzom, że Steinbach jest osobą niepożądaną, bo "zafałszowuje historię".
Przed konferencja prasową Erika Steinbach odwiedziła Gdynię, gdzie złożyła wiązankę kwiatów pod - znajdującą się w Kościele Ludzi Morza - tablicą upamiętniającą ofiary zatopienia w 1945 r. trzech niemieckich okrętów transportowych: "Wilhelma Gustloffa", "Steubena" i "Goyi". Jak mówiła Steinbach, w czasie konferencji prasowej, chciała w ten sposób podziękować Bogu m.in. za to, że jej matce nie udało w 1945 roku dostać na jeden z okrętów, co uratowało życie matce i córce.
W poniedziałek po południu Steinbach w towarzystwie konsula Niemiec w Gdańsku złożyła wieniec w Miejscu Pamięci Narodowej w Piaśnicy. Od września 1939 r. do kwietnia 1940 r. Niemcy wymordowali w lasach piaśnickich od 12 tys. do 14 tys. osób - przedstawicieli polskiej inteligencji z Pomorza Gdańskiego, jak również osoby narodowości polskiej, czeskiej i niemieckiej przywiezione z głębi Rzeszy.
Erika Steinbach, z domu Hermann, urodziła się 25 lipca 1943 r. w Rumi (niem. Rahmel) niedaleko Gdyni, jako córka żołnierza niemieckich wojsk okupacyjnych feldfebla (podoficera) Wilhelma Karla Hermanna z Hanau koło Frankfurtu nad Menem.