Sprawa dotyczy książki Michała Krzymowskiego i Marcina Dzierżanowskiego, której fragmenty publikowało już "Wprost". Znalazły się w niej informacje m.in. z 57 tomów akt śledztwa prokuratury wojskowej, która bada sprawę katastrofy smoleńskiej. Publikacji przyglądają się śledczy, którzy sprawdzają, czy nie doszło do rozpowszechniania bez zezwolenia informacji z postępowania przygotowawczego. Sam "Nasz Dziennik" na swoich łamach przyznał, że "śledztwo ma swoją genezę" w piśmie wysłanym przez redakcję do prokuratury.

Reklama

Zareagowało na to Centrum Monitoringu Wolności Prasy. "Uważam, że takie postępowanie z Państwa strony jest przejawem niesolidarności zawodowej, na której brak sam <Nasz Dziennik> narzekał, gdy jego reporterów zatrzymano na terenie Federacji Rosyjskiej" - pisze w cytowanym przez "Presserwis" liście otwartym dyrektor Centrum Wiktor Świetlik. Podkreśla, że w jego ocenie mamy do czynienia z łamaniem elementarnych zasad solidarności koleżeńskiej, będącej elementem etyki zawodowej.

>>> Tu znajdziesz cały list Wiktora Świetlika do redakcji "Naszego Dziennika"

Ponadto Świetlik zwraca uwagę, że art. 241 Kodeksu karnego, na podstawie którego wszczęto śledztwo, jest "wysoce kontrowersyjny i postrzegany jako środek ograniczania wolności słowa".

Krzymowski potwierdził w rozmowie z "Presserwisem", że dostał wezwanie na przesłuchanie do prokuratury. Przypuszcza, że chodzi o sprawę jego książki na temat katastrofy smoleńskiej. Wcześniejsze dochodzenie dotyczące jej fragmentów publikowanych w tygodniku "Wprost". Zostało ono już jednak prawomocnie umorzone. "Nasz Dziennik" jednak powołuje się na opinię Bartosza Kownackiego, pełnomocnika rodzin części ofiar katastrofy smoleńskiej, wedle której sprawa książki może skończyć się inaczej.