Zarzut nieumyślnego doprowadzenia do katastrofy w ruchu lądowym i narażenia na utratę życia i zdrowia 38 osób, usłyszał kierowca autobusu, który w połowie maja br. zsunął się ze skarpy na warszawskim Mokotowie. Grozi mu do pięciu lat więzienia.

Reklama

Jak powiedział PAP w piątek prokurator Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury okręgowej, Marek B. był przesłuchiwany w piątek. "Nie przyznaje się do winy, złożył obszerne wyjaśnienia w których stwierdził, że do wypadku doszło, ponieważ nagle pogorszyło się jego samopoczucie i zasłabł" - dodał. Według prokuratury przyczyną wypadku była jednak nieostrożność kierowcy. Z postanowienia o przedstawieniu mu zarzutu wynika m.in, że nie obserwował należycie drogi i nie dostosował prędkości do tej, która była zalecana na wiadukcie. Prokurator zastosował wobec niego zakaz wykonywania zawodu kierowcy.

Do wypadku doszło 14 maja br. Autobus miejski linii 739 jechał wiaduktem w kierunku podwarszawskiego Piaseczna. Zjeżdżając z niego, nie skręcił prawidłowo, a przejechał przez krawężnik i zjechał z nasypu na ulicę Rzymowskiego. Później uderzył w barierki oddzielające pasy ruchu; zderzyła się z nim nadjeżdżająca toyota. W autobusie było ok. 40 osób. 38 zostało poszkodowanych, 32, w tym ośmioro dzieci, trafiło do szpitala.

Najciężej ranny był sam kierowca, pozostałe osoby miały głównie urazy kończyn, kręgosłupa, otarcie i skaleczenia. Policja od początku rozpatrywała dwie wersje - błąd lub zasłabnięcie kierowcy. Zabezpieczono m.in. nagrania z monitoringu w autobusie - widać na nich było, że kierowca tuż przed wypadkiem pochylił się - co mogło potwierdzać zasłabnięcie. Zeznania świadków wskazywały jednak, że to mógł być jego błąd.

Reklama