Proces ze względu na dobro małoletnich dzieci oskarżonego został utajniony. Na rozprawę stawili się także rodzice zmarłej kobiety, którzy w procesie występują jako oskarżyciele posiłkowi.

Reklama

Według prokuratury Jacek Ch. wstrzyknął w grudniu 2008 r. swojej 34-letniej żonie Elżbiecie śmiertelną dawkę ketaminy, leku usypiającego, używanego w medycynie i weterynarii do znieczulenia ogólnego. Lek spowodował u kobiety niewydolność krążeniowo-oddechową i doprowadził do jej śmierci.

Oskarżony, który sam wezwał pogotowie ratunkowe, twierdził, że zmarła "niespodziewanie, w swoim łóżku". Policja ustaliła, że kobieta wcześniej była zdrowa. Początkowo Jackowi Ch. przedstawiono zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci żony. Jednak później zgromadzone dowody pozwoliły na zmianę zarzutu na umyślne zabójstwo.

Biegli z zakresu toksykologii leków i trucizn organicznych ustalili, że poziom stężenia ketaminy w nerkach i wątrobie ofiary "był olbrzymi, niespotykany dotąd w literaturze światowej".

"W ostrożnej ocenie biegłego pokrzywdzona otrzymała dawkę co najmniej 1000-1500 mg tej substancji, przy czym wysoce prawdopodobne jest, iż w rzeczywistości była ona jeszcze większa. 1000 mg to blisko czterokrotnie więcej niż maksymalna dawka terapeutyczna, jaką można podać osobie ważącej tyle co pokrzywdzona" - wyjawił zastępca prokuratora okręgowego w Rzeszowie Jaromir Rybczak.

Dodał, że nie było wskazań do podania kobiecie tego leku. Ponadto Jacek Ch. nie miał do tego uprawnień, ketaminę może podać jedynie lekarz w szpitalu, przy stałym monitorowaniu pacjenta. Ketamina zaczyna działać po kilkudziesięciu sekundach, a zasadniczym objawem jej działania jest utrata przytomności.



Reklama

Nie ma możliwości, by osoba będąca pod wpływem tego leku podejmowała jakiekolwiek działania jak np. poruszanie się, sprzątanie, mycie się i przebieranie. Tymczasem na miejscu zgonu pokrzywdzonej nie znaleziono żadnych opakowań, flakonów, ani pozostałości tego leku.

Z opinii biegłych wynika także, że zatrucie ketaminą może naśladować naturalne przyczyny zgonu, takie jak zatrzymanie akcji serca w wyniku zaburzenia rytmu serca. U kobiety stwierdzono także obecność środków nasennych. Śledztwo wykazało, że kobieta nigdy nie przejawiała skłonności samobójczych.

Ponadto w toku śledztwa wyszło na jaw także, że wcześniej oskarżony szukał nieformalnego dostępu do leków znieczulających stosowanych w Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie, gdzie wcześniej pracował przez krótki okres. Swoje zainteresowanie tłumaczył zamiarem uśmiercenia psa.

Oskarżony nie przyznał się do winy, co uniemożliwiło prokuraturze jednoznaczne ustalenie, co było motywem zabójstwa. Prokuratura przyjęła, że motywem był prawdopodobnie sposób życia oskarżonego, prowadzonego "w tajemnicy przed żoną". Wykluczono jedynie, by była to chęć uzyskania pieniędzy z ubezpieczenia. Okazało się bowiem, że ofiara nie była wysoko ubezpieczona na życie.

Oskarżony w toku śledztwa nie przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył wyjaśnienia, w których zaprzeczył, by podał wówczas żonie kroplówkę lub zastrzyk, a tym bardziej z zawartością ketaminy. Tłumaczył, że wieczorem położył się z nią do łóżka, a rano już nie żyła. Nie potrafił wyjaśnić, skąd w jej organizmie znalazła się ketamina.

Grozi mu kara pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 8 lat lub kara 25 lat pozbawienia wolności albo kara dożywotniego więzienia.