Anna, doktorantka z Uniwersytetu Medycznego w Warszawie, potrzebowała do badań ludzkich tkanek. Teoretycznie nie powinno być z nimi problemu, bo w całej Europie działa tylko jeden bank dostarczający je wszystkim ośrodkom naukowym na Starym Kontynencie i to po identycznej cenie. Ale w polskich warunkach skorzystanie z jego usług nie było takie proste. Zostałam zmuszona do fikcyjnego pisania przez półtora roku zleceń na przetarg, aby udowadniać urzędnikom, że nie da się go ogłosić. Straciliśmy kilkanaście miesięcy, poświęcając je na niepotrzebną papierkową robotę – żali się naukowiec.
Jeszcze gorzej mają naukowcy, którzy do doświadczeń i badań potrzebują przede wszystkim komputerów. Gdy coś się zepsuje, nie można iść do sklepu i kupić zwykłego PC. Trzeba czekać nawet kilka lat na grupowy przetarg na większą partię sprzętu i dopiero wtedy zawnioskować o nowy komputer – skarży się Michał, doktor biotechnologii z Uniwersytetu Warszawskiego.
Takie historie to niestety codzienność w pracy naukowców. Potwierdza to senator i zarazem rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie, prof. Józef Zając. To jest plaga, która wywołuje masę kłopotów. Na mojej uczelni dopiero co mieliśmy problem z przetargiem na hartowanie stali. W całym kraju mamy jedną fabrykę, które może nam tę usługę wykonać, i kiedy jej przedstawiciele usłyszeli, że mają brać udział w przetargu, po prostu zaśmiali się nam w twarz – wspomina Zając.
Środowisko naukowe zgodnym i coraz donośniejszym głosem mówi o konieczności zreformowania prawa zamówień publicznych. Pierwsze apele pojawiły się już dwa lata temu. Wówczas wniosek w tej sprawie złożyli w kancelarii premiera Polska Akademia Nauk oraz Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich. W dokumencie argumentowali, że konieczność organizowania przetargów ogranicza skuteczność prowadzenia badań. Nie tylko przedłuża procedury, lecz niekiedy zmusza wręcz do zaniechania projektów. Przez dwa lata sprawą nie zajęli się jednak ani premier, ani Urząd Zamówień Publicznych. Dlatego naukowcy zdecydowali, że spróbują raz jeszcze.
Reklama
Kilka tygodni temu do UZP trafił projekt zmian w przepisach autorstwa prof. Jan Środonia z Instytutu Nauk Geologicznych. Zakłada on zwiększenie kwoty zakupów, powyżej której instytucje naukowe i uczelnie musiałyby ogłaszać przetargi, do unijnego progu 130 tys. euro. Dla porównania obecnie ośrodki te (podobnie jak inne instytucje państwowe) muszą rozpisywać przetargi na wszystkie zakupy i zlecenia warte więcej niż 14 tys. euro. Zasada ta dotyczy nie tylko uczelni, lecz także indywidualnych naukowców, którzy otrzymali publiczne granty na badania.
Profesor Katarzyna Chałasińska-Macukow, honorowa przewodnicząca Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, zwraca uwagę, że problem dotyczy przede wszystkim nauk ścisłych. Zamawianie badań i aparatury specjalistycznej wiąże się zazwyczaj z obowiązkiem rozpisania przetargu. Jeżeli ktoś pracował zaś na konkretnej aparaturze i chce zamówić taki sam sprzęt z tej samej firmy, tylko nowszej generacji, to już pojawia się kłopot. Bo co, jeżeli produkt innej firmy okaże się tańszy? Państwowych kontrolerów nie przekonałby argument, że droższy jest lepszy i tylko na nim można kontynuować badania, bo ci biorą pod uwagę głównie cenę.
A przecież naukowcom także zależy, aby dobrze wydać pieniądze. Bo jeżeli będą rozrzutni, to nie starczy im na dokończenie badań – argumentuje prof. Chałasińska-Macukow. Obecnie – jak przyznaje rektor Politechniki Warszawskiej Jan Szmidt – rozmowy środowisk naukowych z UZP trwają. Zobaczymy, czy urzędnicy podejdą do tematu innowacyjnie.