W tygodniku „Economist” przy artykułach dotyczących polskiej wsi rozlatująca się furmanka z wychudzonym koniem nie jest już obowiązkową ilustracją. Nawet brytyjscy redaktorzy zauważyli, że coś się u nas zmieniło. Jednak wizerunek wsi w odbiorze przeciętnego mieszczucha znad Wisły wciąż nie jest pozytywny. W materiałach telewizyjnych dotyczących małych miejscowości wypowiadają się ludzie wiekowi, u których rzucają się w oczy braki w uzębieniu, a o wsi rozmawia się najczęściej przy okazji skandalu z lokalnym działaczem w roli głównej. Ewentualnie gdy są nieprawidłowości przy dotacjach unijnych. A przecież wieś przeżywa swoje złota lata.
Ten stereotypowy obraz jest nieprawdziwy, a zmiany za miejską granicą zachodzą z zawrotną szybkością. Spójrzmy na twarde liczby. Obszary wiejskie to 93 proc. powierzchni naszego kraju. Żyje tu prawie 40 proc. Polaków. Co ciekawe, odwrócił się wieloletni trend migracji ze wsi do miasta: dziś to właśnie mieszczuchy pragną mieć własne obejście.
Według raportu „Polska Wieś 2012” (to najbardziej kompleksowe badanie przygotowywane przez Fundację na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa, FDPA) od 2002 r. liczba mieszkańców wsi wzrosła o ponad 315 tys. Jest prawdopodobne, że ta tendencja będzie się utrzymywać, bo na pytanie, czy przeprowadziłby się pan/pani do miasta, nie odpowiedziało aż 81 proc. badanych mieszkańców wsi. To o 4 pkt proc. więcej niż rok wcześniej.
Liczy się jakość. I wykształcenie
Choć ludzi mieszkających na wsi jest coraz więcej, liczba rolników (czyli tych, którzy uprawiają ziemię lub hodują zwierzęta) maleje. Jak podaje FDPA, ok. 60 proc. mieszkańców wsi nie ma już nic wspólnego z produkcją rolną. Z kolei z badań Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN wynika, że w latach 2005–2010 ogólna liczba pracujących w swoim gospodarstwie spadła z nieco ponad 5 mln do niecałych 4,5 mln ludzi.
Według Głównego Urzędu Statystycznego w Polsce mamy ok. 3 mln gospodarstw rolnych, a UE szacuje, że tylko 1,5 mln, ponieważ taka liczba bierze dopłaty. Z kolei jeśli jako rolnika zdefiniujemy kogoś, kto czerpie z rolnictwa ponad 50 proc. dochodów, jest ich nieco ponad 250 tys. – mówi Bartosz Urbaniak z Banku Gospodarki Żywnościowej. W Polsce w ciągu najbliższych 20 lat ostanie się 300 tys. gospodarstw. Mamy 16 mln ha ziemi ornej i wtedy każde gospodarstwo może mieć średnio powyżej 50 ha. A to gwarantuje opłacalność – dodaje.
Szybko maleje liczba gospodarstw do 2 ha, a także tych nieco większych, których wielkość do niedawna uchodziła za średnią (dziś zbliża się ona do 10 ha). O tym, w którą stronę będzie zmierzać gospodarka rolna, mówi się od lat. Rolnictwo musi być wydajne i produktywne. O dobrych wskaźnikach w tych dziedzinach można mówić od 50 ha w górę. W Polsce jest ok. 100 tys. gospodarstw wysokotowarowych, które produkują 80 proc. żywności. Pozostałe gospodarstwa, a jest ich ponad 1,3 mln, wytwarzają tylko 20 proc. Te liczby mówią same za siebie – podkreśla Urbaniak i dodaje, że jeśli faktycznie radykalnie zmniejszy się liczba gospodarstw, to mamy szansę stać się 2.–3. producentem żywności w Europie.
Dlaczego gospodarstwa muszą zwiększać powierzchnię? Z 1 ha upraw można osiągnąć nawet do 4 tys. zł zysku netto. Nowy traktor to skomplikowana machina, która kosztuje ok. 100 tys. euro. Mniejszy, może być nawet używany, to wydatek ok. 100 tys. zł. Jeśli mamy gospodarstwo 50-hektarowe, zakup takiego ciągnika to połowa rocznych przychodów. Jeśli mamy gospodarstwo 10-hektarowe, to przez 2,5 roku wszystkie nasze dochody musielibyśmy przeznaczać na kupno traktora. A trzeba pamiętać, że do tego dochodzą jeszcze specjalistyczne maszyny. No i fakt, że w 10-hektarowym gospodarstwie ciągnik będzie zdecydowanie rzadziej wykorzystywany niż w jego pięć razy większym odpowiedniku. Kalkulacja zdecydowanie przemawia na rzecz dużych gospodarstw.
Tak więc widok rolnika, który rozwalonym, pamiętającym lata 60. ciągnikiem orze przydomowe poletko, coraz częściej zastępuje olbrzymia, nowoczesna machina, która obrabia dziesiątki czy nawet setki hektarów. W czasie zbiorów rzepaku częstą praktyką jest to, że ciągniki pracują 24 godziny na dobę. Mają odpowiednie światła, a maszynom to przecież nie szkodzi, wymieniają się tylko traktorzyści. W ten sposób możemy najefektywniej wykorzystać dobrą pogodę - tłumaczy mi jeden z rolników na Warmii, którego gospodarstwo liczy grubo ponad tysiąc hektarów.
By uświadomić sobie kierunek zmian na wsi, przydatne jest zrozumienie specyfiki ekonomii rolnictwa. Wbrew pozorom jest to bardzo kapitałochłonny dział gospodarki. Stworzenie miejsca pracy w tym sektorze jest drogie, bo średnia cena gruntów rolnych sprzedawanych przez Agencję Nieruchomości Rolnych w I kw. tego roku wyniosła prawie 19 tys. zł za 1 ha. Samo kupno ziemi na gospodarstwo, które ma szansę się utrzymać, to prawie milion złotych. Z drugiej strony ziemia raz kupiona będzie rodzić przez dziesiątki, a nawet setki lat (gospodarstwa o takiej tradycji, choć nieliczne, w Polsce istnieją).
Ci, którzy tego kapitału nie mają, szukają innych sposobów. Tomasz Wysokiński pięć lat temu kupił siedlisko na północ od Olsztyna. Dodatkowo nabył ziemię od Agencji Nieruchomości Rolnych. Stać go było na 15 ha. Doprowadzenie tej ziemi do kultury kosztowałoby nas kilkadziesiąt tysięcy złotych. Poza tym musiałbym kupić traktor, na co także nie było mnie stać. Dlatego posadziłem las i postawiłem na pszczoły – tłumaczy.
Warto pamiętać też o tym, by dziś efektywnie uprawiać, trzeba mieć bardzo specjalistyczną wiedzę. Między innymi dlatego ludność wiejska chce być (i jest) coraz lepiej wykształcona. Niektórzy właśnie z pogonią za nowinkami technicznymi łączą to, że coraz więcej osób na wsi korzysta z internetu. Według badań przygotowanych dla BGŻ, które dotyczyły 250 tys. największych rolników, od 2008 r. do 2012 r. odsetek tych, którzy korzystają z sieci, wzrósł z 52 do 82. proc. Analitycy banku twierdzą, że rolnicy są coraz lepiej wykształceni i coraz młodsi, że zachodzi wśród nich swoista przemiana pokoleniowa, a do głosu dochodzą właśnie ci, którzy PGR i PRL znają już nie z autopsji, a tylko z lekcji historii. Co istotne, na tle pozostałych krajów unijnych mieszkańcy wsi w Polsce są stosunkowo młodzi.
Wieś wsi nierówna
Zmiany demograficzne powodują także to, że coraz bardziej postępuje urbanizacja wsi. Ławeczkę rodem z serialu „Ranczo”, na którym zbierają się panowie, by coś wypić, można spotkać coraz rzadziej – wyjaśnia Konrad Burdyka z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Te więzi między ludźmi na wsi, podobnie jak w mieście, stają się coraz luźniejsze. Integracja następuje głównie po niedzielnej mszy albo w czasie lokalnych festynów – dodaje.
Co ciekawe, z badań socjologów wynika, że te festyny są w całym kraju bardzo podobne. Zawsze są atrakcje dla dzieci - dmuchane zamki, zjeżdżalnie itd. Imprezę zaczynają przemówienia lokalnych włodarzy, później jest krótki występ zespołu ludowego, a na koniec koncert mniej lub bardziej świecącej gwiazdy. Może to być Maryla Rodowicz, może to być Bajm, ale też legenda disco polo - zespół Boys. To, że ci ostatni grali w ubiegłym roku na imprezie sylwestrowej w Warszawie, jest pośrednim dowodem na to, że różnice między wsią i miastem zacierają się coraz bardziej.
Jednak podobne w skali całego kraju festyny to tak naprawdę jedna z niewielu rzeczy, które polską wieś jakoś łączą. Bo wbrew pozorom różnice między mieszkańcami wsi Zachodniopomorskiego, centralnej Polski a woj. warmińsko-mazurskiego są zdecydowanie większe niż te między mieszkańcami Warszawy, Poznania czy Krakowa. O ile przy granicy z Niemcami po dawnych PGR-ach powstało stosunkowo dużo gospodarstw wysokotowarowych, to geometryczny środek Polski, miejscowość Piątek i okolice, jest jednym z przykładów, jak wieś jest drenowana z ludności przez wielkie aglomeracje, w tym wypadku łódzką i warszawską.
Także na wschodzie widoczne jest to, że ze wsi wyjeżdżają młode kobiety. To nie jest zjawisko pozytywne, ponieważ one rzadko wracają, co kończy się tym, że wielu mężczyzn mieszkających na wsi ma problemy ze znalezieniem żon – mówi Konrad Burdyka. Potwierdza to Katarzyna Zawaliska w przytaczanych już wyżej wnioskach badań IRWiR PAN, która pisze, że utrwala się podział Polski na część zachodnią, o wyższym poziomie rozwoju społeczno-gospodarczego, i wschodnią, o pewnych cechach zapóźnień rozwojowych.
Najważniejsza zmiana na wsi? To zróżnicowanie dynamiki rozwoju. Istnieją obszary, które ludność przyciągają, i takie, które powoli pustynnieją. Ten proces trzeba zaakceptować i nim sterować. Ludzie pójdą tam, gdzie jest praca i gdzie się łatwiej żyje – potwierdza Maria Halamska z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych. Przekłada się to m.in. na to, że wsie w pobliżu dużych aglomeracji mają zupełnie inną strukturę gospodarczą niż te od nich oddalone. W tych pierwszych (często pełnią one po prostu funkcje sypialni w stosunku do sąsiadujących z nimi miast) perspektywa jest tak naprawdę międzynarodowa i np. zakup surowca z zagranicy nie stanowi dla przedsiębiorstw żadnego problemu. Te drugie cechuje zazwyczaj bardzo mała innowacyjność, dominują tam podmioty związane z państwem – opieką społeczną, przychodnie czy szkoły i urzędy. Z kolei mikroprzedsiębiorstwa służą zazwyczaj dorobieniu i swego rodzaju przetrwaniu, rzadko mają duży potencjał wzrostu.
Często dzieje się tak, że to właśnie klasa średnia związana z miastami zaczyna nadawać ton życiu wsi. To oni są aktywni na gminnych zebraniach, oni forsują swoje pomysły na zagospodarowanie wspólnej przestrzeni, a wpływ "rdzennych mieszkańców" staje się coraz mniejszy.
Inny coraz bardziej widoczny podział to ten na tych, którzy mają dużo i będą mieć jeszcze więcej, i tych, którzy pod koniec każdego miesiąca zastanawiają się, co włożyć do garnka, a ich sytuacja w najbliższej przyszłości raczej się nie zmieni. Dramatyczna bieda, bardzo często bardziej dotkliwa niż w miastach, jest wciąż bardzo dużym problemem. Niestety, szanse na wpadnięcie w taki stan mieszkańcy wsi wciąż mają zdecydowanie większe. Co może zaskakiwać, to w takich sytuacjach poczucie wsparcia społecznego jest tam zdecydowanie większe niż w miastach.
Warto oddzielić gospodarki quasi-chłopskie (do 5 ha) od tych silnie związanych z rynkiem. Ta pierwsza to grupa, której utrzymanie kosztuje resztę społeczeństwa: KRUS, niepłacenie podatków dochodowych to są przywileje. Jest to grupa, co do której muszą zostać podjęte jakieś decyzje polityczne – stwierdza profesor Halamska.
Myli się ten, kto myśli, że problem rozwiąże się sam, bo ci rolnicy, mówiąc brutalnie, po prostu wymrą. Ta grupa się kurczy, ale proces, który tu zachodzi, socjologowie nazywają reprodukcją – tak więc liczna grupa tych, którzy na wsi żyją z zasiłków i prac dorywczych, tak naprawdę przekazuje ten wzorzec zachowania swoim dzieciom. Skutkiem tego jest np. to, że we francuskich winiarniach polscy robotnicy wypierają pracowników z krajów Maghrebu. Dlaczego? Ci znad Wisły nie domagają się legalizacji formalnej – za ich świadczenia płaci polski podatnik. W pewnym sensie jego kosztem zyskuje rolnik francuski.
Rodzi się wieśczuch
Te wszystkie zmiany wiążą się także z coraz większymi aspiracjami młodych mieszkańców wsi. Zarówno pod względem wykształcenia, jak i materialnym. Młodzież wiejska wykazuje się zdecydowanie lepszymi wskaźnikami edukacyjnymi niż jeszcze kilka lat temu. Ale w stosunku do swoich miejskich rówieśników wciąż wybiera uczelnie łatwiej dostępne i o gorszej renomie, częściej wycofuje się ze śmiałych planów edukacyjnych i stawia na kariery zawodowe, które przynoszą niższą satysfakcję i prestiż. Nie ma jednak istotnych różnic w postawach młodych ludzi na wsi i w mieście wobec wyzwań, jakie generuje rynek pracy, w tym mobilności zawodowej i przestrzennej – pisze w podsumowaniu raportu „Polska Wieś 2012” profesor ekonomii Jerzy Wilkin.
Niektórzy badacze wskazują także, że wśród rolników coraz bardziej wzrasta rola kobiet. O ile jeszcze w 2010 r. tylko 11 proc. z nich (w zdecydowanej większości mężczyzn) decyzje podejmowało wspólnie z partnerkami, to już w roku ubiegłym była to więcej niż połowa. Rośnie także liczba kobiet, które są właścicielami gospodarstw.
Z tzw. miękkich wskaźników pokazujących sytuację na wsi warto wspomnieć choćby o tym, że coraz więcej rolników korzysta z bankomatów czy przelewów internetowych i już prawie nikt nie chodzi do banku tylko po to, by wpłacić tam ratę kredytu. Rewolucja informatyczna i zmiana zachowań konsumenckich coraz szybciej docierają także poza granice wyznaczające miasta.
Ta rolniczo-wiejska rewolucja, której katalizatorem jest oczywiście polityka rolna UE, a dokładniej pieniądze, które wartkim strumieniem płyną na wieś, jest tak naprawdę pewnym powrotem do korzeni. Przed II wojną światową ponad 70 proc. mieszkańców II RP stanowili chłopi, za mieszczan liczono nawet ludzi mieszkających w miejscowościach liczących mniej niż 5 tys. mieszkańców. Dziś oczywiście chłopów, a raczej rolników przybywać nie będzie. Ale liczba „wieszczan”, czyli mieszkańców wsi, którzy praktycznie niczym się nie różnią od swoich dalszych sąsiadów z miast, będzie rosnąć.
O artykule w audycji „Uważam ZET” porozmawiają Damian Michałowski i Michał Korościel. Słuchaj w poniedziałek 3 czerwca od godz. 16.00 w Radiu ZET