Przez kilka lat jeden człowiek używał dwóch tożsamości. Pierwsza to Andrzej Dobrzyniecki-Cartier. Partner zarządzający londyńskiej kancelarii prawnej, lobbysta. Bywały w świecie, polskim Sejmie, resortach i mediach. W drugiej tożsamości jest... Joanną - prawniczką albo ekonomistką. Ściganą przez prawo tyle nieskutecznie, ile nieudolnie. W 2010 r. skazaną na karę grzywny. W tym samym roku oskarżoną o oszustwo - proces toczy się do dziś. Raz uniewinnioną. Dwa razy cieszącą się umorzeniem śledztwa przeciwko sobie.
Fikcyjny prawnik naciągnął pokrzywdzonych przez Amber Gold. Ludzie myśleli, że walkę o odszkodowania powierzają renomowanej kancelarii, że zarządza nią człowiek poważany w prawniczym świecie. Prowadzący interesy w Londynie, Nowym Jorku, Szanghaju i Dubaju. Ale to bujdy.
Czyli jeden człowiek jest równocześnie szanowanym adwokatem oraz prawniczką wymykającą się policji i prokuraturze? Więcej. Lobbysta Andrzej proponuje resortowi sprawiedliwości wykreślenie z kodeksu karnego przestępstwa, za które sąd skazał jego samego jako Joannę.
Przez kilka tygodni odtwarzaliśmy służbową, biznesową i życiową drogę Andrzeja Dobrzynieckiego. Byłego wrocławskiego policjanta.
Jestem absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego – mówi nam 45-letni Andrzej Dobrzyniecki-Cartier. – Jednakże nie tylko tam doskonaliłem wiedzę prawniczą, szczególnie dobrze wspominam zajęcia na Akademii Prawa Europejskiego w Trewirze, gdzie miałem okazję uczyć się bezpośrednio od twórców europejskich reguł prawnych. Studiowałem również rachunkowość, a dzięki pomocy rządu Stanów Zjednoczonych już w latach 90. mogłem uczyć się zarządzania biznesu od specjalistów z Uniwersytetu w Connecticut.
W 2008 r. prokuratura bezskutecznie szukała go na Uniwersytecie Wrocławskim. Poszukaliśmy raz jeszcze. Nie było takiego studenta ani absolwenta. W aktach personalnych policji – wstąpił do niej w 1992 r. – jest kopia świadectwa ukończenia technikum mechaniczno-elektrycznego. Oraz zaświadczenie z Centrum Kształcenia Ustawicznego Politechniki Wrocławskiej. Trewir? – W 2001 r. zorganizowaliśmy z akademią w Trewirze i Krajową Radą Radców Prawnych kurs prawa europejskiego – mówi Anna Jędrzejewska, wicedyrektor Instytutu Europejskiego w Łodzi. – Dziesięć dwudniowych zjazdów. Kurs zaczął się w październiku 2001 r.
W tym samym miesiącu na przesłuchaniu w prokuraturze Dobrzyniecki podaje: „wykształcenie średnie techniczne”. Connecticut? Może chodzić o Polsko-Amerykańską Szkołę Biznesu. Zorganizowały ją Politechnika Wrocławska i Uniwersytet Stanowy w Connecticut. Dwa akademickie semestry we Wrocławiu.
W styczniu 2001 r. wrocławska policja pochwaliła się wspólną akcją z firmą detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Zatrzymano ludzi podejrzanych o kradzież złota jubilerowi w Wiedniu. W akcji uczestniczyli agenci detektywa przebrani za komandosów, filmowała ich telewizja TVN nagrywająca serial dokumentalny o Rutkowskim. Potrzebne były dynamiczne sceny rzucania na ziemię zbirów.
Ludzie z prywatnej firmy i filmowcy uczestniczący w procesowej czynności zatrzymania podejrzanych? Akcją dowodził policjant Andrzej Dobrzyniecki z wydziału przestępczości gospodarczej komendy miejskiej. To on zabrał Rutkowskiego. Formalnie jako pełnomocnika okradzionych. Dobrzyniecki miał potem nieprzyjemności – dostał upomnienie.
Miesiąc później zatrzymał dwóch mężczyzn pod zarzutem oszustwa i niegospodarności. Doniesienie – w imieniu pokrzywdzonej firmy – złożył detektyw Rutkowski. W nocy z 9 na 10 lutego 2001 r. Dobrzyniecki zabiera obydwu zatrzymanych z cel w policyjnym areszcie i prowadzi na rozmowy. Przedstawia im Zbigniewa T., znajomego detektywa. Mówi o nim, że jest prawnikiem. T. proponuje podejrzanym podpisanie weksla, porozumienie w sprawie oddania pieniędzy oszukanej firmie. Mówi, że pokrzywdzeni „wycofają sprawę”. Jego słowa potwierdza Dobrzyniecki, choć zarzucane przestępstwa ścigane są z urzędu i niczego cofnąć się nie da.
Na wieść o rozmowie – którą jeden z sądów oceniających tę sprawę nazwie potem szantażem – prokuratura wszczyna śledztwo. Dobrzyniecki zwalnia się z policji. Sprawa trafia do sądu. W pierwszej instancji skazanie za przekroczenie uprawnień. W drugiej – uniewinnienie. Zadecydował głupi, szkolny błąd prokuratury i sądu pierwszej instancji. Sąd, uniewinniając, sugeruje, że powinien być wyrok skazujący, ale prawo nie pozwala poprawić błędów na niekorzyść Dobrzynieckiego.
W listopadzie 2006 r. wrocławski sąd orzekł, że Andrzej Dobrzyniecki jest kobietą. Dlaczego? Nie będziemy wchodzić w prywatność bardziej niż to konieczne. Fakt, że w lutym 2007 r. stosowny urząd zmienił dane personalne z Andrzeja Dobrzynieckiego na Joannę. Zmienił też numer PESEL i wydał nowy dowód osobisty. Poprzedni Joanna zgubiła. Tak napisała we wniosku o nowy. Chyba musiał się potem znaleźć. Bo Joanna w wielu sytuacjach posługiwała się później dawną męską tożsamością i... dokumentami. W 2012 r. warszawski sąd zaczął proces o kolejną zmianę płci. W grudniu 2013 r. oficjalnie wrócił Andrzej Dobrzyniecki.
Ale wcześniej Joanna założyła biuro prawne. W 2008 r. dwaj biznesmeni donieśli na nią do prokuratury – że to oszustka, bo przedstawiała się jako radca prawny, a to bujda, że nierzetelnie i nieprofesjonalnie zajmowała się ich sprawami, że przywłaszczyła jakieś dokumenty. Śledczy umorzyli sprawę. Nie było dowodów, że chciała oszukać. Bo usługi wykonywała. A że były może niskiej jakości? To nie przestępstwo.
Pani Anna (imię zmienione) szukała kogoś, kto pomoże jej w walce z firmą ubezpieczeniową. Przypadkiem trafiła do Joanny. Ta wzięła honorarium i wniosła pozew. Sąd odrzucił go z powodów formalnych – źle napisane pełnomocnictwo. Potem „prawniczka” zniknęła. Kobieta chciała zwrotu gotówki. Zawiadomiła prokuraturę. Umorzenie, bo znowu nie ma dowodów na oszustwo. Joanna przekonywała śledczych, że oddała honorarium. Dziś Andrzej mówi to samo. Ale kwoty się nie zgadzają. Anna w śledztwie: zapłaciłam 1000 zł nie dostałam nic z powrotem. Joanna w śledztwie: dostałam 500 zł i wszystko oddałam. Proszę, oto przelew. Andrzej dziś: dostałem 1200 zł, oddałem 700.
Doniesienie złożyła też pracownica Joanny – do inspekcji pracy i prokuratury. O tym, że szefowa nie płaciła składek ZUS od jej pensji. Inspekcja miała kłopoty z przeprowadzeniem kontroli i doniosła do prokuratury, że Joanna unika PIP. Śledczy oskarżyli, ale sąd uniewinnił. Skazał zaś jesienią 2010 r. – za niepłacenie składek ZUS – na grzywnę. Również w 2010 r. do sądu w Garwolinie wpłynął akt oskarżenia Joanny. Oszukać miała swojego klienta na 7000 zł. Proces trwa do dziś.
W 2009 r. w Londynie zarejestrowana została spółka partnerska Dobrzyniecki & Partners Law Office LLP. Partner zarządzający – Andrzej Dobrzyniecki. Firma zgłasza się też do oficjalnego rejestru lobbystów w Sejmie i resorcie spraw wewnętrznych. Za czym lobbował? Na przykład w lutym 2012 r. za tym, by wykreślić z kodeksu karnego art. 219. To ten o niepłaceniu składek ZUS, za który w 2010 r. skazana została Joanna.
Latem 2012 r. wybuchła afera Amber Gold. Firma – oferująca atrakcyjne inwestycje w złoto – okazała się finansową piramidą. Klienci potracili potężne pieniądze. Padły też linie lotnicze OLT Express, należące do Amber Gold. Gdy w mediach pojawiła się informacja, że niemiecka spółka OLT Germany została za 1 euro sprzedana holenderskiej firmie Panta Holdings, kancelaria Dobrzyniecki & Partners poinformowała, że złożyła pozew, który dotyczył unieważnienia tej transakcji. W mediach była też informacja, że kancelaria Dobrzynieckiego szykuje pozew zbiorowy przeciwko Skarbowi Państwa.
Mamy podstawy przypuszczać, że poza biurem – wynajętym w firmie oferującej biura wirtualne – oraz poza oficjalną siedzibą nic kancelarii z Londynem nie łączy. Choć Dobrzyniecki twierdzi, że prowadzi działalność prawniczą głównie w krajach anglosaskich. Ale my wątpimy, czy pan Andrzej zna angielski. Sprawdziliśmy to. Naszym zdaniem zna słabo. Mówi, że zatrudnia kilkuset prawników na świecie i kilkudziesięciu w Polsce. Ale ich nazwiska zna tylko on. My za to znamy nazwiska kilku bardzo młodych ludzi, zaraz po studniach prawniczych, których zatrudnił w Warszawie. Już u niego nie pracują. Nie chcą rozmawiać o kancelarii Dobrzyniecki & Partners. Ale też nie przypominają sobie, aby któraś spośród składanych za ich bytności w kancelarii spraw została wygrana. Sam Andrzej Dobrzyniecki zapytany o sukcesy nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
Jesienią 2012 r. klienci Amber Gold zaczęli dostawać e-maile od kancelarii Dobrzynieckiego z ofertą usług prawnych. „Informujemy o możliwości dochodzenia roszczeń bezpośrednio z majątku Panta Holdings BV. Informujemy o możliwości przystąpienia do powództwa wytoczonego przez Kancelarię Prawną Dobrzyniecki & Partners Law Office w związku z wyżej wymienioną transakcją”.
Do kancelarii dzwoniło po 100 osób dziennie – mówi jeden ze świadków tego, co się działo w warszawskich biurach Kancelarii Dobrzyniecki & Partners. – Przychodzili, pokazywali dokumenty. Od każdej osoby pan Andrzej brał 1230 zł honorarium. Ile ich było? Chyba mniej niż 100, ale prawdę zna tylko „mecenas” Dobrzyniecki.
A pozew przeciwko Panta Holdings? Mamy wątpliwości, czy w ogóle wpłynął. Z pewnością nie zbiorowy. Pan Andrzej twierdzi dziś, że złożył w sądzie w Gdańsku pozew w imieniu jednej osoby, ale sąd go odrzucił, bo klient nie został zwolniony z sądowej opłaty. W biurze prasowym sądu w Gdańsku takiego pozwu nie znaleziono. Z kolei w biurze syndyka Amber Gold dziwią się, że Dobrzyniecki chciał pozywać Panta Holdings, i to w Gdańsku. To nie ta firma kupiła OLT Express Germany od Amber Gold za 1 euro. Kupiła inna, która dopiero przekazała lotniczą niemiecką firmę holenderskiej Panta Holdings. Syndyk walczy w sądach w tej sprawie, ale o akcji prawnej Dobrzynieckiego nic nie wie.
Ale Dobrzyniecki i jego młodzi prawnicy przekonywali klientów, że Panta chce negocjować.
Zaufałem im – opowiada dziś Jacek Kupiec z Górnego Śląska, który zawierzył Amber Gold. – Mówili, że tamta firma poczuwa się do odpowiedzialności, że chce zatrzeć złe wrażenie i wypłacić odszkodowania bez sądowego sporu.
Dobrzyniecki zaangażował radcę prawnego Marię Jasińską. Specjalistkę od skargi pauliańskiej (skarga ma chronić wierzyciela w razie niewypłacalności dłużnika?). Czyli osobę nad wyraz kompetentną, by taką sprawą się zająć. Pani mecenas pamięta, że było wysłane pismo. Panta odpowiedziała gotowością do rozmów. Odpisali więc pismem z propozycją spotkania. Ale później przyszła odpowiedź, że Panta zbankrutowała. Na tym współpraca mecenas Jasińskiej z Dobrzynieckim w tej sprawie się skończyła. Pani mecenas podkreśla, że to Dobrzyniecki kontaktował się z klientami, a nie ona. I że on mógł podejmować w tej sprawie jeszcze inne działania.
Pisemna oferta, potwierdzona później wielokrotnie e-mailami i rozmowami telefonicznymi, wydawała się w pełni wiarygodna – mówi klient Dobrzynieckiego Jacek Kupiec. – Rozmowy w imieniu kancelarii prowadzili mężczyźni podpisujący się jako "lawer". Choć – jak sprawdziłem – nie byli notowani ani jako adwokaci, ani radcy prawni.
Owi "lawer’s" wielokrotnie zapewniali, że ludzie z szefostwa Panta Holdings poczuwają się do winy z powodu swojego udziału w "najdelikatniej rzecz ujmując, szemranej transakcji" – dodaje pan Jacek. Mieli być bardzo wręcz zainteresowani polubownym załatwieniem sprawy. Kwota zadośćuczynienia od Panty sięgnąć miała 10 mln euro – przekonywali pracownicy kancelarii.
Jacek Kupiec: – Od dwóch lat mojej współpracy z kancelarią przysłali mi dwa listy z informacją, co robią w sprawie. I to zrobili mocno dopingowani przeze mnie. Na co dzień niezmiernie wprost trudno było się czegokolwiek dowiedzieć. A gdy naciskałem mocniej, zagrozili, cytuję dosłownie fragment ich pisma: „w przypadku dalszych nieuzasadnionych roszczeń względem naszej Kancelarii zostanie Pan każdorazowo obciążony kosztem wynagrodzenia z tytułu wynagrodzenia naszego pracownika w kwocie 100 GBP za każdą rozpoczętą godzinę. Jednocześnie informuję, iż w przypadku kierowania dalszych jakichkolwiek pomówień w stronę Dobrzyniecki & Partners Law Office Limited LLP lub działania na jej szkodę zostanie przeciwko Panu złożone powództwo o pociągnięcie Pana do odpowiedzialności karnej i odszkodowawczej”.
Kilka miesięcy temu przysłali mu wzór „przedsądowego wezwania do zapłaty” i polecili wysłać warszawskiej kancelarii jakoby reprezentującej w Polsce interesy Panta Holdings. Poradzili, by zachować dowód nadania. To był ostatni kontakt.
A co z pozwem zbiorowym przeciwko Skarbowi Państwa? Media bardzo nagłaśniały tę inicjatywę kancelarii Dobrzynieckiego. Nie wpłynął. Pan Andrzej powie dziś, że słusznie, bo niedawno sąd odrzucił podobny pozew, ale przygotowany przez inną warszawską kancelarię.
Osoba od Dobrzynieckiego: – Po kilku miesiącach od akcji podpisywania umów zaczęli dzwonić zdesperowani ludzie. Dopytywali, co się dzieje w ich sprawie. Słyszeli ogólniki. Nikt z szefostwa kancelarii nie rozmawiał z nimi.
Co jakiś czas media podają, jaki to nowy pozew wniósł Dobrzyniecki przed sąd w imieniu swoich (zwykle anonimowych) klientów. Jedną z głośniejszych spraw było pozwanie J.P. Morgan Europe Limited za zawyżanie cen akcji Facebooka podczas debiutu. PR-owsko był to znakomity pomysł: polski prawnik ciągnie przed sąd giganta.
Nikt potem nie sprawdził, że pozwany na posiedzenie pojednawcze nie przyszedł i sprawa została zamknięta.
Kilka tygodni temu Dziennik Gazeta Prawna (177/2014) i inne media opisywały problemy najemców sklepów w sieci galerii handlowych. Do jednego z nich – Daniela Dziewita z Bielska, który założył Ogólnopolskie Stowarzyszenie Ochrony Najemców w galeriach handlowych – zadzwonił przedstawiciel kancelarii Dobrzynieckiego. - Dzwonię z kancelarii prawnej z Londynu. Jestem teraz w Polsce i mamy dla pana propozycję pomocy w pana sytuacji – tak rozmowę relacjonuje nam najemca.
Zainteresował się ofertą. Zaproponował panu z Londynu kontakt z inną kancelarią, która już prowadzi jego sprawy. Usłyszał, że polscy prawnicy nie znają się i firma Dobrzynieckiego takie rzeczy sama najlepiej prowadzi. Dziewit poszedł więc na spotkanie z szefem. Nasłuchał się o Dubaju, Londynie i wielkim świecie. Zapytał, co mają do polskich prawników. „Mamy swoje sposoby, żeby pomóc” – usłyszał od Dobrzynieckiego. Jakie? Tajemnica firmy. Już mieli takie sytuacje, że inne prawnicze firmy podkradały ich pomysły. Dlatego nic nie mówią.
Ile wygraliście spraw w Polsce? Jakie to były sprawy, gdzie i jakie wygraliście odszkodowania? – pytał najemca. Odnotował zmieszanie i zaskoczenie na twarzach. Po chwili odpowiedź: – Proszę pana, prowadzimy ich wiele. Oczywiście mamy wiele sukcesów. Tutaj trudno wskazać...
Były wysoki rangą oficer policji pamięta Dobrzynieckiego i jego kancelarię. „Mecenas” zaczepił go w Warszawie na ulicy. Mówił, że był jego podwładnym, że zrobił wielką prawniczą karierę. Zaprosił do biura. Oficer poszedł. Mały pokoik, nawet usiąść nie miał gdzie. Policyjny nos mówił mu, że to jakaś ściema. Więcej się nie spotkał. Po jakimś czasie Dobrzyniecki zadzwonił z pytaniem, ile może kosztować sprawdzenie wiarygodności finansowej jakieś firmy. Były oficer odpowiedział, że pytać o cenę to może pietruszki na targu. Profesjonaliści takich pytań nie zadają.
My pytaliśmy o londyńską kancelarię znane polskie prawnicze firmy. Nikt o niej nie słyszał.
Październik 2014 r., kafejka w centrum handlowym w Warszawie. Umawiamy spotkanie. Zjawia się tęgi mężczyzna z niechlujnymi zarostem. Niebieskawy garnitur z kiepskiego materiału. Pod marynarką różowa koszulka polo. Czerwone skarpetki do brązowych, błyszczących butów. Zniszczone paznokcie. Głośno cmoka w rękę dziennikarkę DGP.
Jest czujny. Małe, głęboko osadzone oczy wpatrują się uważnie, gdy padają kolejne pytania. Odpowiedzi? Wymijające. Mówi, że jego firma nie jest firmą stricte prawniczą, raczej doradczą, że w firmie pracuje zespół fachowców. Choć za największy sukces uważa to, że dotąd nikt o jego firmie nie napisał.
Atakujemy: stworzył pan nieistniejącego prawnika i fikcyjną firmę. – Nasza kancelaria posiada wszelkie konieczne wpisy w rejestrach, regularnie rozlicza się z podatków. Pewnie dziwi fakt, że nie trafiają do nas przypadkowi klienci, dlatego nie prezentujemy się wszem i wobec, wybierając taki system rozwoju. Zajmujemy się głównie doradztwem biznesowym i finansowym. Zapewne jesteśmy prekursorem w Polsce, jeśli chodzi o kancelarię działającą w ten sposób. Wykorzystujemy najnowsze rozwiązania techniki, które zapewniają pełną mobilność pracy. Nowe technologie to nie fikcja, tylko przyszłość. Nie jesteśmy tradycyjną kancelarią, jest to naszą zaletą, a nie wadą – odpowiada.
Znów atakujemy: oszukał pan klientów Amber Gold. Dobrzyniecki mówi, że szukamy sensacji i wylicza, co zrobił dla poszkodowanych. Jeszcze przed upadłością spółki radca prawny – współpracujący z ich kancelarią – złożył pozwy o zapłatę przeciwko firmie. Są zawieszone, bo jest bankructwo.
Sprawdzamy potem. Złożył. Kilkadziesiąt pozwów. Części sądy nie przyjęły, a część zawiesiły z powodu bankructwa.
Wykazaliśmy się odwagą, kierując do finansowego potentata, jakim jest Panta Holdings B.V., wniosek o postępowanie mediacyjne w sprawie sprzedaży linii lotniczych OLT Express Germany. Są to rozmowy prowadzone z funduszem inwestycyjnym, do którego OLT należała – dodaje. Mówi, że zaangażowali i polski MSZ, i holenderską policję, a także Prokuraturę Generalną. – Myślę, że w sprawach klientów Amber Gold zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, choć zakres zleconych nam działań był znacznie skromniejszy.
Klient Dobrzynieckiego Jacek Kupiec: – Gdybym wiedział, kim jest Andrzej Dobrzyniecki, nie zawarłbym z jego kancelarią umowy.
Przeszłość? „Mecenas” nie ma sobie nic do zarzucenia. Może to, że nie pozwał wrocławskiego dziennikarza Marcina Rybaka za jego teksty o Dobrzynieckim z 2001 r. i 2002 r. Pani Anna i nieudany pozew przeciwko firmie ubezpieczeniowej? Dobrzyniecki oburza się, że nękamy tę kobietę. Mówi, że bardzo starał się jej pomóc, choć nie wszystkim i nie zawsze da się pomóc. Oskarżenie o oszustwo? To z Garwolina? Jego zdaniem sprawa jest wyjaśniona.
Podawał się za radcę prawnego? Nie. Na jakichś portalach tak go nazywano, ale on tego tytułu nie używał.
Kim więc jest Andrzej Dobrzyniecki? Człowiekiem posiadającym duże doświadczenie życiowe, jak każdy mającym lepsze i złe dni, starającym się pomagać ludziom, kiedy tego potrzebują. Cieszącym się chociażby z tego, że za bezinteresowną pomoc dzieciom został odznaczony odznaką Przyjaciel Dziecka.
___
Na trop „mecenasa” wpadłam, kiedy zbierałam materiały do tekstu o najemcach powierzchni w galeriach handlowych (DGP 177/2014). Andrzej Dobrzyniecki starał się pozyskać jako swojego klienta Daniela Dziewita, człowieka, który założył stowarzyszenie przedsiębiorców, którzy popadli w kłopoty na skutek niekorzystnych dla siebie umów, jakie zawarli z dużymi centrami handlowymi. Dziewit był zaniepokojony spotkaniem, na które został ściągnięty przez Dobrzynieckiego do Warszawy. Nie podobało mu się, że mecenas, bo za takiego uważał rozmówcę, w sposób skrajnie nieprzychylny, obraźliwy wręcz, wyraża się o polskich adwokatach. Opowiedział mi o tym. Z czystej dziennikarskiej ciekawości i skrupulatności zaczęłam sprawdzać firmę Recall i nabrałam podejrzeń płynących choćby z tych powodów, że międzynarodowa, wielka firma prawnicza – której partnerem mianował się „mecenas” – ma internetową stronę w nieustającej budowie. Potem okazało się, że nikt z szanujących się prawników działających na płaszczyźnie międzynarodowej takiej kancelarii nie zna. Szukałam dalej. Kiedy dowiedziałam się, że jej szef był policjantem z Wrocławia, o pomoc poprosiłam kolegę z „Gazety Wrocławskiej” Marcina Rybaka, dziennikarza śledczego. Okazało się, że Marcin doskonale zna Andrzeja Dobrzynieckiego – pisał o jego poprzednich wcieleniach już kilka lat temu. Zgodził się ze mną współpracować przy tym tekście.
Co jakiś czas media podają, jaki to nowy pozew wniósł Dobrzyniecki w imieniu (zwykle anonimowych) klientów. Jedną z głośniejszych spraw było pozwanie J.P. Morgan Europe za zawyżanie cen akcji Facebooka
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama