Zamiary były słuszne, a cel szlachetny. Przygotowane przez rząd mapy powodziowe mają pomóc przewidywać przyszłe podtopienia i powodzie w miastach oraz gminach. Do jesieni 2017 roku samorządy w całym kraju muszą dostosować swoje plany zagospodarowania przestrzennego do zaktualizowanych informacji o potencjalnych zagrożeniach związanych z wysoką wodą.

Reklama

Mapy są częścią wartego 300 mln zł projektu „Informatyczny System Osłony Kraju (ISOK) przed nadzwyczajnymi zagrożeniami”. Na jego potrzeby stworzono m.in. cały system informatyczny ISOK, ortofotomapy cyfrowe czy bazy danych obiektów topograficznych. Rząd jest najwyraźniej dumny z efektów tych prac - jeszcze niedawno w mediach prowadzona była kampania informacyjna pt. „Polak mądry przed wodą”.

Tego entuzjazmu najwyraźniej nie podzielają samorządy. Ich zdaniem mapy zostały źle przygotowane z powodu złej metodologii i nie uwzględnienia części inwestycji przeciwpowodziowych dokonanych przez miasta w ostatnich latach, obejmują zbyt szerokie tereny, a konsekwencje tego odczują zarówno mieszkańcy (brak możliwości inwestycji przez miasto na terenach niesłusznie uznanych za potencjalnie zagrożone) oraz władze samorządowe (ryzyko roszczeń odszkodowawczych za zmiany w planach zagospodarowania, które mogą obniżyć wartość wielu działek prywatnych).

Reklama

Samorządy postanowiły się zbuntować. Związek Miast Polskich (ZMP) zamierza zamówić ekspertyzę podważającą metody opracowania map, które prowadzą do „błędnych wytycznych”. Spośród swoich członków ZMP wybierze 10 miast, które posłużą jako przykład źle opracowanych map. „Na podstawie tej ekspertyzy Związek przygotuje stanowisko i zwróci się w tej sprawie do nowego Ministra Środowiska” - informuje ZMP.

Ze znalezieniem chętnych do wykazania błędów w mapach Związek nie powinien mieć problemów. - Mapy zagrożenia powodziowego i mapy ryzyka powodziowego zawierają nieprawidłowości i naszym zdaniem wymagają weryfikacji - mówi nam Zbigniew Krzysztyniak z biura prasowego urzędu miasta w Krakowie. Władze miasta dopatrzyły się licznych niedopatrzeń. Przykładowo, zaznaczono w nich miejsca, w których możliwe jest przelanie się wody przez koronę wałów, ale brakuje już informacji, jakie mogą być tego skutki. - Mapy powinny zawierać kompletną informację o zagrożeniu powodziowym, czyli również wskazywać jakie obszary zostaną zalane po przelaniu się wody ponad koroną obwałowań - zauważa Zbigniew Krzysztyniak. Władze Krakowa jednocześnie wskazują, że dla niektórych obszarów rzeczywiście zagrożonych wysoką wodą, map… nie sporządzono. - Oznacza to, że obszary faktycznie narażone na powódź nadal mogą być zabudowywane, co w sytuacji wystąpienia zagrożenia skutkować będzie generowaniem większych strat niż dotychczas - wskazuje Zbigniew Krzystyniak.

Suchej nitki na mapach nie zostawia także Wrocław. Urzędnicy zwracają uwagę, że w aktualnych wersjach map nie uwzględniono np. zrealizowanej już modernizacji i podwyższenia wału pierścieniowego chroniącego osiedle Nowy Dom, położonego na terenie polderu Oławka. Zastrzeżenia budzi również zasięg wyznaczonych obszarów szczególnego zagrożenia powodziowego w dolinie Oławy. - Jest to bowiem część od dawna sprawnie działającego systemu ochrony przeciwpowodziowej miasta, który zakłada, że nadmiar wody Oławy odprowadzany jest do rzeki Odry - tłumaczy Małgorzata Szafran, rzecznik wrocławskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego (CZK). Jak dodaje, ogromne wątpliwości budzi również obszar doliny Widawy. - Niedawno rozpoczęły się tu prace modernizacyjne na wielką skalę, w ramach Projektu Ochrony Przeciwpowodziowej Dorzecza Odry. Mają one potrwać około dwóch lat. Natomiast kolejna aktualizacja Map zagrożenia powodziowego jest przewidziana dopiero na rok 2019. Powstaje więc pytanie, czy miasto ma zamrozić procesy inwestycyjne na tych terenach na kolejne cztery-pięć lat, wiedząc, że za moment będą to obszary bezpieczne powodziowo? - zastanawia się rzeczniczka CZK.

Za projekt ISOK, którego częścią są mapy powodziowe, odpowiedzialne jest konsorcjum instytucji, którego liderem jest Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej (KZGW). O komentarz poprosiliśmy rzecznika KZGW, Kamila Wnuka. W rozmowie z nami twierdzi, że przygotowując mapy dochowano wszelkiej staranności. - Mapy opracowano w latach 2011-2013 na podstawie jednej, dla całego kraju metodologii matematycznego modelowania hydraulicznego przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Do przeliczeń wykorzystano najlepsze dostępne dane kartograficzne z Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii, w tym Numeryczny Model Terenu wykonany techniką skanowania laserowego. W wyjątkowych sytuacjach, takich jak rzeka Bug na terenach granicznych, gdzie nie było możliwości wykonania nalotów lotniczych, uwzględniono najlepsze dostępne dane z istniejących zasobów geodezyjnych kraju - wskazuje rzecznik.

Przyznaje jednocześnie, że mapy mogą odbiegać od ideału. - Niestety przygotowane były na podstawie danych z lat 2011-2013, co spowodowało, że nie wszystkie zmiany w infrastrukturze hydrotechnicznej, które zrealizowano w ostatnich latach, mogły być uwzględnione w przygotowywanych mapach - mówi Kamil Wnuk. Jak dodaje, mogło to spowodować oznaczenie zbyt wysokich poziomów zagrożenia powodziowego dla kilku miejscowości w Polsce.

Co w takim razie z mapami, skoro sami autorzy przyznają, że są dalekie od ideału? Jak usłyszeliśmy, KZGW wspólnie z Ministerstwem Środowiska pracują nad przygotowaniem rozwiązania prawnego, które pozwoliłoby na przyspieszoną aktualizację map zagrożenia powodziowego ze względu na „istotne zmiany poziomu zagrożenia powodziowego”. Do czasu opracowania rozwiązań zgodnych z prawem, które pozwolą na wcześniejszą aktualizację (a nie dopiero w 2019 r.), obecnie funkcjonujące mapy są aktualne.