Głos w tej sprawie zabrała m.in. Ludwika Włodek, prawnuczka Jarosława Iwaszkiewicza, autorka bestsellerowej książki "Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów". I o ile najpierw nieśmiało zauważa, że "z książkami Jacka Hugo-Badera jest coś nie tak", o tyle potem pisze wprost, że ten "często po prostu zmyśla", a w efekcie jego reportaże "nie są rzeźbami rzeczywistości, a jakimiś groteskowymi jej wynaturzeniami".
Wskazuje też konkretne przykłady. - Jacek Hugo-Bader zrobił ponoć wywiad z Generałem Lebiedziem, podczas gdy osoba, której nie mam powodów nie wierzyć powiedziała mi, że rozmawiał tylko z jego żoną w kuchni – opisuje Ludwika Włodek w swoim poście na FB. I wskazuje dalej: - Innym razem opisał scenę jak nagie młode kobiety biegają po polu marihuany wysmarowane olejem, a potem starzec tępym nożem zbiera im z ciał cenny narkotyczny olejek. Zrobił to tak, jakby tę scenę widział na własne oczy, a przeczytał o niej w książce Czyngiza Ajtmatowa, czego zapomniał chyba dodać. (…) W książce o wyprawie na Broadpeak przepisał po prostu całe fragmenty innej książki dwóch autorów z "Tygodnika Powszechnego”, a gdy mu to wytknęli, nawet ich porządnie nie przeprosił, tylko bredził coś o złej karmie, jaką miał chyba pisząc tę książkę, lub jaką miała sama książka.
Zdaniem Włodek, największym błędem Hugo-Badera jest jednak fakt, że pod pozorem łamania dystansu i wchodzenia w skórę swoich bohaterów, "w obrzydliwy sposób ich poniża i orientalizuje". - JHB nie lubi swoich bohaterów, nie traktuje ich jak ludzi, a jak dziwne owady do opisania i sklasyfikowania – podkreśla autorka "Pra".
Bo JHB pisząc nie myśli o konsekwencjach. Tylko udaje – mam wrażanie, bo przecież nie mogę tego wiedzieć na pewno – że pisze żeby wyjaśniać świat. On pisze po to, żeby jego podziwiano, jaki jest odważny, jaki pomysłowy, jaki niekonwencjonalny. Ostatni numer z "przebraniem się za Murzyna" też tylko to miał chyba na celu.
Włodek kwituje, że polska szkoła reportażu w wykonaniu Jacka Hugo-Badera przynosi więcej szkód niż pożytku.
Na jej wpis niemal natychmiast zareagowali inni. Podczas jedni tylko gratulowali odwagi, inni podejmowali rzeczową dyskusję. Artur Domosławski, autor "Kapuściński non-fiction" zauważył np., że to nie od Hugo-Badera się zaczęło.
- On tylko poszedł dalej, konsekwentniej. Tak go nauczono. Reporterowi wolno to i tamto. W reportażu istnieje coś takiego jak "prawda zmyślona" (który to z miszczów? no, no... ) JHB rozwinął tylko zasady rzeźbienia snów, malowania zmyśleń, praktykowania lenistwa badawczego, chodzenia na skróty albo po prostu unoszenia się na latającym dywanie... "Bo przecież reportaż to nie książka telefoniczna", ani "przepisywanie rzeczywistości 1:1", prawda? (a to który "teoretyk reportażu"? no..., no..). Ktoś zrobił JHB krzywdę, a że nie ogarnął się chłop, nie rzucił okiem, jak to robią lepsi, gdzie indziej, to bierze po raz kolejny wciry. Mnie go szkoda, choć może nie powinno – odpisał.
Jacek Hugo-Bader nie zabrał głosu w tej sprawie.