Nazwisko, fotografia i miasto, w którym mieszka pedofil lub recydywista popełniający przestępstwa seksualne – takie informacje mają się znaleźć w ogólnodostępnej części rejestru sprawców przestępstw na tle seksualnym. Jego powstanie zapowiedziała przyjęta rok temu ustawa o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym.
Prace nad rejestrem przyspieszyły. Do Komitetu ds. Cyfryzacji trafiła koncepcja utworzenia systemu, który ma zbierać i udostępniać informacje o takich sprawcach.
Do tej pory weryfikacja, czy dana osoba nie jest przestępcą seksualnym, była możliwa jedynie w trybie uzyskiwania zaświadczeń o niekaralności. Ale większość pracujących z dziećmi nie ma prawnego obowiązku ich przedkładania. Pomysł resortu sprawiedliwości miał więc nie tylko usprawnić pracę śledczych przy ściganiu przestępstw na tle seksualnym, ale też poprawić bezpieczeństwo, szczególnie dzieci.
To, jak ma działać rejestr, budzi spore obawy. Chodzi zarówno o błyskawiczne tempo prac nad nim: ma być gotowy do końca stycznia 2018 r. Jak i wysoki koszt budowy: 2 mln zł, roczny koszt utrzymania – prawie milion.
– Sporo. Szczególnie że wciąż nie wiadomo, jak wiele osób miałoby się znaleźć w tym rejestrze – zauważa Wojciech Klicki, ekspert z Fundacji Panoptykon. Wiadomo natomiast, że będzie naprawdę dużo uprawnionych do wglądu w zestawienie. Do jego węższej, publicznej części, dotyczącej szczególnie niebezpiecznych przestępców, mają mieć dostęp wszyscy zainteresowani internauci. Resort sprawiedliwości ocenia, że mapa ze zdjęciami i nazwiskami przestępców seksualnych rocznie może być otwierana nawet więcej niż 7 mln razy. Kolejne 20 mln razy w dane będą zaglądać sądy, prokuratorzy, policja i inne służby. Dla nich ma być dostępna druga część rejestru, zawierająca adres zameldowania i pobytu sprawcy. MS szacuje, że rocznie do tej części pojawi się aż 360 tys. zapytań. Będą mogły składać je również instytucje edukacyjne zajmujące się wychowaniem, opieką i leczeniem dzieci. Wystarczy, że w rejestrze założą konto potwierdzone ePUAP.
– Właściwie będzie on dostępny dla każdego pracodawcy, który realizuje takie zadania. I, co ważne, ma zostać wprowadzony obowiązek skontrolowania, czy potencjalny pracownik w tym zestawieniu nie figuruje. Niestety nie sprecyzowano, kto konkretnie i w jakiej sytuacji ma mieć taką możliwość. Sekretarka czy tylko dyrektor szkoły? W procesie rekrutacji czy w stosunku już do zatrudnionej osoby? I jak system sprawdzi, czy takie zapytanie jest uzasadnione? Na te wątpliwości nie ma odpowiedzi w planach budowy rejestru – podkreśla Klicki. I dodaje, że zamiast usprawnić pracę wymiaru sprawiedliwości, do czego wystarczyłoby poprawienie Krajowego Rejestru Karnego, grozi to masowymi, niekontrolowanymi wglądami w prywatne dane ludzi.
Przed szerokim otwarciem rejestru ostrzega też Polskie Towarzystwo Seksuologiczne. Jego eksperci uważają, że niepubliczna część rejestru jest potrzebna, ale tylko dla usprawnienia działań wymiaru sprawiedliwości, za to część publiczna może być niebezpieczna. Długotrwała ewaluacja skuteczności rejestrów o charakterze publicznym funkcjonujących w innych krajach wyraźnie i spójnie pokazuje, że nie przyczyniają się one do spadku poziomu recydywy seksualnej. Rejestry publiczne nie pełnią także funkcji odstraszającej. Po trzecie, istnienie takiego rejestru w znaczny sposób zmniejsza możliwości prowadzenia terapii przestępców seksualnych. Dzieje się tak, ponieważ dla sprawców mających figurować w rejestrze, zwłaszcza tych, którzy będą tam figurować dożywotnio, nie będzie perspektywy powrotu do społeczeństwa – podkreślają eksperci w swojej uchwale.
Również Ministerstwo Sprawiedliwości ma liczne obawy. Jako duże ryzyko oceniało krótki czas na budowę rejestru, na znalezienie wykonawcy, na połączenie z innymi rejestrami, w tym z bazą PESEL, oraz doprowadzenie do skutecznego przesyłania danych z Krajowego Rejestru Karnego.