MSWiA podaje, że rząd PO-PSL zlikwidował w całej Polsce ponad 400 posterunków. Chodzi o przeprowadzoną w poprzednich latach reorganizację ich sieci, która polegała na włączeniu części z nich do komend miejskich lub powiatowych albo połączeniu w jeden większy posterunek lub komisariat. Jak tłumaczy były wiceszef MSWiA i współtwórca CBŚP gen. Adam Rapacki, decyzje o łączeniu podejmowali komendanci wojewódzcy na podstawie analiz wykorzystania czasu pracy policjantów.
– Okazywało się często, że przez tygodnie nikt do nich nie przychodził, nie było interesantów – mówi DGP Rapacki. – W Polsce bezpieczeństwo na wsiach, w małych ośrodkach jest wielokrotnie większe niż w miastach. Otwieranie małych posterunków jest marnotrawstwem publicznych pieniędzy. Najczęściej są to malutkie jednostki, gdzie etatowo na papierze jest komendant plus czterech czy pięciu funkcjonariuszy, a tak naprawdę pracuje w nich komendant i dwóch posterunkowych – zwraca uwagę.
MSWiA twierdzi, że liczba etatów na posterunku uzależniona jest od liczby mieszkańców i poziomu zagrożenia. Rzecznik prasowy komendanta głównego policji insp. Mariusz Ciarka podaje, że średnio służy w takiej jednostce siedmiu funkcjonariuszy.
Ocenia, że to dobre rozwiązanie. – Jeśli mamy jakieś przestępstwo i przyjeżdża grupa procesowa z powiatu, to po wykonaniu czynności w niezbędnym zakresie akta postępowania zostawiają na miejscu i tam prowadzone jest dochodzenie – twierdzi.
Według Rapackiego efektywniejszym sposobem jest działanie na danym terenie w silnych mobilnych jednostkach powiatowych, z których szybko i sprawnie zespół dojedzie na interwencję.
O odtworzenie posterunków występują samorządy, ale decyzje nie zapadają automatycznie. – Jeśli poziom przestępczości jest bardzo niski, a do najbliżej jednostki nie jest daleko, to zwykle nie ma potrzeby ich tworzenia, zdarza się, że powstaje wtedy punkt przyjęć dzielnicowych – mówi Ciarka.
Gminy wspierają reaktywowanie, m.in. oddając swoje budynki lub pomieszczenia i wyposażenie. Ale według Marka Wójcika ze Związku Miast Polskich samorządy ponoszą nie tylko koszty przygotowania pomieszczeń.
– Zdarza się, że płacimy także za wodę, dostęp do internetu, energię elektryczną lub ogrzewanie – mówi.