Historię pana Winicjusza "Fakt" opisał w miniony piątek. Natoniewski miał zaledwie sześć lat, kiedy w lutym 1944 roku hitlerowcy zrównali z ziemią wioskę, w której mieszkał. Mszcząc się za współpracę ludności z partyzantami, Niemcy wybili wtedy prawie wszystkich mieszkańców podlubelskiego Szczecyna, a ich domy spalili.

Reklama

Pan Winicjusz ocalał, ale zapłacił za to straszliwą cenę. Wzniecony miotaczem płomieni ogień spalił mu całe niemal ciało. Do tej pory mężczyzna ma blizny na twarzy i powykręcane przeraźliwie dłonie. Winicjusz Natoniewski już złożył wniosek o odszkodowanie do sądu i, jak twierdzi prof. Mariusz Muszyński, specjalista od prawa międzynarodowego, ma duże szanse na wygraną.

Na wyrok w tej sprawie z niecierpliwością czekają inni mieszkańcy wsi Szczecyn, którzy ocaleli z tamtej rzezi. Jeżeli Pan Winnicjusz wygra, oni także złożą swoje wnioski. Mają już przygotowane dokumenty.

Jan Konopka, Kazimierz Ziółkowski i Alfreda Kłosowska jako dzieci przeżyli rzeź w Szczecynie. Mimo że od koszmarnych zdarzeń minęło już wiele lat, do dziś nie mogą wymazać z pamięci tego, co się wtedy stało. "Uciekaliśmy z płonących domów, depcząc po trupach najbliższych. Ja straciłam brata, ojca i dziadka" - mówi pani Alfreda.

Reklama

Podczas wojny kobieta była najbliższą sąsiadką Natoniewskiego. To właśnie jej matka pomagała wyciągać małego Winicjusza z ognia. W Szczecynie nie ma rodziny, która by wtedy nie straciła kogoś bliskiego. "Niemcy zabili mi ojca i jego dwóch braci. Miałem wtedy zaledwie cztery latka" - mówi Kazimierz Ziółkowski.

Ci, którym udało się uciec, przez wiele miesięcy tułali się po krewnych. Dopiero kiedy Niemcy odeszli, część ludzi wróciła do swoich zniszczonych obejść. Dopóki nie udało się odbudować domów, ludzie mieszkali w piwnicach czy wykopanych, przykrytych deskami dołach na ziemniaki.

"Wielokrotnie próbowaliśmy wywalczyć jakieś odszkodowanie za nasze cierpienia. Ale zewsząd odsyłano nas z kwitkiem. Do dzisiaj mam plik wszystkich potrzebnych dokumentów. Jeśli Winicjuszowi się uda, pójdziemy w jego ślady" - mówi Alfreda Kłosowska.