"Ci policjanci już nie służą na lotnisku w Vancouver" - oświadczył szef kanadyjskiej policji federalnej William Elliott. To pierwsza wypowiedź komisarza Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej od momentu śmierci polskiego imigranta. Elliot wyjaśnił, że nie mógł milczeć i czekać na wyniki śledztwa, gdy pokazano film z brutalną interwencją kanadyjskich policjantów. Wywołał on ogromne oburzenie w Kanadzie.

Reklama

Nagranie pokazuje jak funkcjonariusze strzelają dwukrotnie z paralizatorów do bezbronnego mężczyzny, a potem przygniatają go do podłogi. 40-letni Robert Dziekański wkrótce po tym zmarł.

"Policja nie jest w stanie skutecznie wykonywać swoich obowiązków bez społecznego poparcia. Rosnące niezadowolenie społeczne szkodzi zaufaniu publicznemu do policji" - napisał William Elliott w oświadczeniu. Przypomniał też, że obecnie toczą się cztery niezależne dochodzenia, które mają wyjaśnić jak doszło do tej tragedii.

Zabity paralizatorem na lotnisku w Vancouver Robert Dziekoński został pochowany w mieście Kamloops. W trakcie uroczystości przyjaciele rodziny czytali fragmenty listów Roberta do matki. Przed domem pogrzebowym wiele osób czuwało ze świecami. Podobne ceremonie zorganizowano także w innych miastach Kanady - w Vancouver, Victorii i Toronto.

Reklama

Ciało Roberta zostało skremowane. Część prochów tragicznie zmarłego polskiego imigranta zostanie przewieziona do Polski - do rodzinnych Pieszyc. Druga urna pozostanie w Kanadzie.

W Kamloops, leżącym 3 godziny drogi od Vancouver, mieszka od kilku lat Zofia Cisowski, matka Roberta. Po sprowadzeniu go do Kanady miała razem z synem otworzyć firmę sprzątającą. Śmierć Roberta na lotnisku w Vancouver pokrzyżowała te plany, a będąca w szoku Zofia Cisowski jest teraz pod opieką psychiatry.

40-letni Robert Dziekański przyleciał do Kanady, do swojej matki 14 października. Po raz pierwszy w życiu leciał samolotem, nie mówił po angielsku. Według świadków, po wyjściu z samolotu dziwnie się zachowywał - nie reagował na polecenia oficera imigracyjnego, zrzucił ze stołu komputer, porozrzucał bagaże. "Przez dziesięć godzin czekał w hali odbioru bagażu, nie umiejąc z niej wyjść i nie wiedząc, co ma robić. Nikt z obecnych na miejscu pracowników lotniska nie zainteresował się wyraźnie zdezorientowanym pasażerem" - powiedział Walter Kosteckyj, wynajęty przez matkę adwokat.

Reklama

Świadkowie mówią, że nie stanowił jednak dla nikogo zagrożenia. Wezwana na miejsce policja użyła wobec niego paralizatora elektrycznego. Chwilę później mężczyzna zmarł. Policja tłumaczyła się, że Polak był agresywny, ale film nagrany przez jednego ze świadków pokazuje coś zupełnie innego. Na widok policji Robert podnosił ręce do góry i nie zamierzał nikogo atakować.

Po tej tragicznej śmierci w Kanadzie rozgorzała dyskusja na temat brutalności tamtejszej policji. Sprawa trafi do sądu, a kanadyjski rząd ogłosił już, że chce ograniczyć prawo policji do używania elektrycznych paralizatorów.