Czas zawiesić ambitne pomysły wdrażania w Polsce gospodarki o obiegu zamkniętym, bo w środku pandemii nie czas na recykling – pod takim apelem zgodnie podpisali się przedstawiciele czołowych izb i związków zrzeszających firmy zajmujące się odpadami. Jednym głosem mówią, że wożenie śmieci na duże odległości, co często zdarza się z powodu obecnych umów i decyzji środowiskowych, jest dziś dużym zagrożeniem. Nie tylko dla pracowników, którzy mają bezpośrednią styczność z potencjalnie zarażonym materiałem zebranym od chorych mieszkańców. Negatywne konsekwencje mogą być dużo poważniejsze, bo wirus – w specyficznych warunkach – może w śmieciach przeżyć kilka dni.
Dlatego też branża apeluje, by na najbliższe tygodnie odłożyć na bok większość restrykcyjnych regulacji. W praktyce polegałoby to na tymczasowym uchyleniu zakazu składowania odpadów i odstąpieniu od konieczności ich wcześniejszego sortowania w zakładach przetwarzania. Alternatywą byłoby też kierowanie odpadów – bez obecnych obostrzeń – bezpośrednio do spalarni.
Musimy wybrać mniejsze zło – przekonują przedstawiciele branży, którzy stosowny apel wysłali już m.in. do premiera Mateusza Morawieckiego i ministra klimatu. Podpisali się pod nim przedstawiciele Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami (ZPGO), Polskiej Izby Gospodarki Odpadami (PIGO), Krajowej Izby Gospodarki Odpadami (KIGO), Rady Regionalnych Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych (Rada RIPOK) oraz Koalicji na rzecz bezpieczeństwa pracowników służb komunalnych (Koalicji BHP)

Tymczasowe rozwiązania

Reklama
Zwracają w nim uwagę, że chociaż już od 2 marca obowiązuje specustawa dotycząca sytuacji nadzwyczajnej związanej z wirusem (Dz.U z 2020 r. poz 374), to nie znajdziemy w niej przepisów, które regulowałyby, jak branża śmieciowa ma postępować w sytuacji kryzysowej, gdy zabraknie ludzi do pracy lub możliwości technicznych, by odbierać, transportować i przewozić odpady. A to kluczowe ogniwo, bez którego nie da się zapewnić bezpieczeństwa sanitarno-epidemiologicznego.
Reklama
Efekt jest taki, że obecnie wszyscy uczestnicy rynku mają związane ręce decyzjami administracyjnymi, które szczegółowo określają limity, wydajności i procesy, jakim poddawane mają być określone strumienie odpadów. A za niewywiązanie się z nich grożą horrendalne kary, włącznie z zamknięciem instalacji, do której śmieci trafiają, co tylko pogłębiłoby kryzys.
Dlatego branża postuluje, by odstąpić – za zgodą wojewody – od wymogów określonych w decyzjach na zagospodarowanie odpadów. Innymi słowy, pozwolić przekazywać do składowania zmieszane odpady komunalne (niezależnie od ich kaloryczności) i zapomnieć o górnych limitach wytwarzanych śmieci. Byłoby to oczywiście tymczasowe rozwiązanie, które wymagałoby też zmian lub zawieszenia części regulacji z rozporządzenia ministra gospodarki w sprawie dopuszczania odpadów do składowania na składowiskach (Dz.U. z 2015 r. poz. 1277).
Podobny apel wystosował też zrzeszający ponad 100 członków Klaster Gospodarki Odpadowej i Recyklingu – Krajowy Klaster Kluczowy. Zdaniem wnioskodawców zmieszane odpady komunalne odebrane od mieszkańców powinny być czasowo kierowane na składowiska lub do spalania i współspalania w instalacjach takich jak ciepłownie i elektrociepłownie.
Jak wyjaśnia Katarzyna Błachowicz, członek zarządu, takie rozwiązanie wynika z troski, by odpady (niemedyczne), które mogły pochodzić od osób potencjalnie zainfekowanych, z domów nie trafiały do sortowni, a były bezpośrednio zagospodarowane w bezpieczny sposób przy możliwie jak najmniejszym udziale ludzi.

W trosce o pracowników

Na horyzoncie jest też inne niebezpieczeństwo, czyli objęcie kwarantanną całych zakładów przetwarzania odpadów, co w praktyce oznaczałoby ich zamknięcie. W takim scenariuszu gminy pozostałyby same z narastającymi hałdami śmieci.
– Sytuacja jest napięta, bo w wielu zakładach kończą się zgromadzone zapasy maseczek i rękawiczek. A bez nich nikt nie podejmie pracy – mówi Piotr Szewczyk, dyrektor Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów „Orli Staw” i przewodniczący Rady RIPOK. I dodaje, że dziś brak załogi czy absencja pracowników z powodu choroby lub kwarantanny mogłyby oznaczyć paraliż całego zakładu.
Rozwiązaniem byłoby ograniczenie kwarantanny tylko do poszczególnych pracowników, podejrzanych lub zainfekowanych wirusem, a nie automatyczne wyłączenie całych obiektów. A w sytuacji, gdyby wstrzymanie pracy zakładu było jednak nieuniknione, pozwolić tymczasowo magazynować odpady w innych miejscach, które nie posiadają stosownych decyzji, przy zachowaniu podstawowych wymagań ochrony środowiska.

Pozamykane PSZOKi

Branża apeluje też o wyrozumiałość ze strony gmin i odstąpienie od nakładania kar na firmy, które w czasie pandemii muszą na nowo organizować swoją pracę i np. nie odbierają odpadów zgodnie z harmonogramem lub zawiesiły pracę stacjonarnych biur obsługi klienta.
– To nie czas i miejsce, by na nowo pisać umowy i zmieniać kontrakty realizowane w trybie prawa zamówień publicznych – mówią. Chodzi o to, aby dopuścić możliwość tymczasowego zbierania odpadów jednym pojazdem, bez podziału na pięć fakcji, lub czasowo w ogóle zawiesić selektywną zbiórkę. Cel jest prosty: skoro odpady zmieszane mają i tak trafić na składowisko bez przetwarzania i recyklingu, to lepiej ograniczyć kursy śmieciarkami i nie narażać pracowników.
Ostatnie doniesienia pokazują, że już teraz samorządy wstrzymują odbieranie problematycznych odpadów i zamykają punkty selektywnej zbiórki (PSZOK-i), do których powinny trafić śmieci nienadające się do przydomowych pojemników (np. gruz, meble, opony, elektronika). „W związku z ogłoszeniem stanu zagrożenia epidemiologicznego od 16 marca do odwołania zamknięte zostają PSZOK-i w Okonku, Jastrowiu, Krajence, Brzeźnie, Gajewie, Drawskim Młynie, Wieluniu i Krzyżu Wielkopolskim. Nieczynny jest też tymczasowy PSZOK w Pile” – poinformował Związek Międzygminny Pilski Region Gospodarki Odpadami Komunalnymi. PSZOK-i zamknięto także m.in. w Gorzycach, Szydłowie, Starczy, Siennicy, Rymanowie, Bolkowie, Oleśnicy.