p

Andrzej Zybertowicz*

Zwodnicza estetyka normalności

Pojęcie normalności jest silnie wartościujące, choć samo jego brzmienie nadaje mu pozory neutralności. Aksjologiczna siła tego pojęcia bierze się m.in. ze skojarzenia normalności z byciem "normalną" (tj. zdrową psychicznie) osobą. To powoduje, że "normalność" jest doskonałym instrumentem zakamuflowanego perswadowania schematów ideologicznych.

Reklama

Wśród autorów, którzy na łamach "Europy" wypowiadali się w dyskusji poświęconej pytaniu o normalność w polskiej polityce, trafnie o tym właśnie wymiarze normalności pisała Kinga Dunin. Ma rację, twierdząc, że to właśnie PiS - proponując wyraźnie ideologiczny projekt rządzenia - pokazało, na czym polega normalna polityka w Polsce. W tej optyce bowiem polityka normalna to jasne definiowanie interesów pewnych grup społecznych i wyraźne zaznaczanie linii konfliktu. Tymczasem dla większości autorów biorących udział w dyskusji "Europy" normalność wiąże się raczej z postpolitycznością, którą charakteryzuje spychanie ideologii na margines i zacieranie konturów społecznych konfliktów.

Kategoria normalności jest instrumentem przydatnym do głoszenia wygodnej definicji sytuacji. Nawiązując do motywu heglowskiego, powiemy: ja jestem panem, ty niewolnikiem i to jest właśnie normalność.

A jak różne środowiska w Polsce definiują pojęcie normalności? Dla właścicieli małych i średnich firm nienormalne jest to, że na poziomie lokalnym działają sieci interesów, z których urzędnicy czerpią zyski, tworząc w porozumieniu z niektórymi agendami państwa i prywatnymi firmami ochroniarskimi lokalne systemy, w których niemożliwe jest osiągnięcie sukcesu przez firmy spoza układu. Dla skorumpowanych urzędników zaś normalne jest to, że trzeba wchodzić w sojusze i pomagać "swoim". Dla kogoś, kto działa na poziomie wielkiego biznesu, nazywanego oligarchicznym, normalność polega na tym, że istnieją kanały, którymi w sposób zakulisowy załatwia się własne interesy. Oligarchom nie jest potrzebna normalność jasnych reguł gry obowiązujących wszystkich.

Reklama

Dla Aleksandra Smolara wypowiadającego się kilka tygodni temu w "Europie" nienormalne było atakowanie przez PiS tak kluczowej dla demokracji instytucji jak Trybunał Konstytucyjny. Najwyraźniej nie dostrzega on niczego nienormalnego w tym, że przegapia się fakt, iż spora część członków Trybunału nieraz orzekała w warunkach konfliktu interesów. Orzekano o korporacjach prawniczych, choć członkowie Trybunału są z nimi powiązani. Orzekano w sprawie ustawy lustracyjnej w sytuacji, gdy związki niektórych członków Trybunału Konstytucyjnego z tajnymi służbami PRL powinny przynajmniej zostać postawione jako problem. Dla Smolara nienormalne jest również to, że władza PiS - między innymi przez politykę historyczną - próbowała kształtować tożsamość obywateli, natomiast nie budzi jego oporu sytuacja, gdy tożsamość ta formowana jest przez rynkowe podmioty medialne wydające kolorowe pisemka dla młodzieży "niepełnosprytnej" i lansujące prymitywne schematy kultury konsumpcyjnej.

Dla niektórych normalne jest wyparcie Europy ojczyzn z postideologicznej rzekomo przestrzeni europejskiej. Podobnie normalne wydaje im się to, że polskie państwo jest organizmem słabym, niewalczącym o polską podmiotowość na arenie międzynarodowej. Ale czy dla wszystkich normalne jest powstanie przestrzeni kulturowej, w której osłabienie części i tak już słabych państw idzie w parze ze wzmocnieniem tych wcześniej już potężnych? W tej optyce brakiem normalności było niekrytykowanie polityków PiS za to, że nie zachowują się jak klienci wobec władz niemieckich lub rosyjskich.

Dla niektórych w Polsce normalna jest zamiana teraźniejszości w przeszłość: dzisiejszymi postagenturalnymi powiązaniami nie warto się zajmować, bo lustracja to dłubanie w przeszłości. Dla mnie jako badacza stosunków społecznych we współczesnej Polsce więzi postagenturalne, w wielu dziedzinach uniemożliwiające zdrową konkurencję, są teraźniejsze i nienormalne. Tak jak nienormalne jest sprzeciwianie się twierdzeniu, że dopóki nie prześwietlimy agenturalnej przeszłości osób publicznych, nasza teraźniejszość będzie ułomna.

Taka wyliczanka pokazuje, że zwolennicy stylu myślenia, jaki prezentują Marcin Król i Aleksander Smolar, z jednej strony podkreślają rolę pluralizmu, ale z drugiej pragną ten pluralizm tak skonstruować, by to ich własne pojęcie normalności, zakotwiczone w ich własnym rozumieniu demokracji liberalnej, Europy i europejskości, wyznaczało jedynie słuszne standardy normalności. Liberałowie postulują otwieranie debat, sami starając się zamykać te, których tematy są dla nich niewygodne. Inaczej mówiąc, stosują to, co francuski filozof Michel Foucault nazywał polityką ekskluzji. "Normalność" jest dla nich po prostu jeszcze jednym narzędziem wykluczania.

Dla sympatyków projektu IV Rzeczypospolitej, III Rzeczpospolita nie była po prostu zwyczajną hybrydą ustrojową. Była czymś, co uniemożliwiało budowanie sprawnych struktur państwa niezbędnych do zapewnienia Polsce podmiotowej pozycji na arenie międzynarodowej - podmiotowej w takim stopniu, jaki jest możliwy przy naszych obecnych zasobach. Dlatego dziś, słysząc hasła "powrotu do normalności", zdajmy sobie sprawę, że "spokojniej" nie musi oznaczać skuteczniej. Próby zmian w tkance państwa za czasów PiS spowodowały, że zapanował niepokój. Ale wielu środowiskom to on właśnie dawał nadzieję na zbudowanie normalności.

Andrzej Zybertowicz

p

*Andrzej Zybertowicz, ur. 1954, socjolog. Jego zainteresowania badawcze dotyczą socjologii wiedzy oraz "zakulisowych" wymiarów życia społecznego. Jest profesorem i dyrektorem Instytutu Socjologii oraz kierownikiem Podyplomowego Studium Socjologii Bezpieczeństwa Wewnętrznego UMK w Toruniu.

Od 1 lipca 2007 do 16 listopada 2007 był głównym doradcą do spraw bezpieczeństwa premiera Jarosława Kaczyńskiego. Wydał m.in. wraz z Marią Łoś książkę "Privatizing the Police-State: The Case of Poland" ("Prywatyzowanie państwa policyjnego: przypadek Polski"), Londyn i Nowy Jork 2000.