"Wojsko nie ma obowiązku informowania cywilnych służb ratowniczych o wypadkach - tłumaczy pułkownik Cezary Siemion, dyrektor departamentu prasowo-informacyjnego Ministerstwa Obrony Narodowej. "Wojsko może poprosić o wsparcie, ale nie musi, jeżeli uzna, że może opanować sytuację we własnym zakresie" - dodaje.

Reklama

Dyrektor szczecińskiego pogotowia nie przyjmuje tych wyjaśnień. "Poinformuję wojewodę o zaistniałej sytuacji dotyczącej systemu powiadamiania służb ratunkowych" - zapowiada Roman Pałka.

A cała sprawa jest dość zagadkowa. Ratownicy o wypadku dowiedzieli się przez przypadek i natychmiast pojechali na miejsce tragedii. Ale nie dojechali. Wojsko kazało im zawrócić.

"Mam postawionych w pełnej gotowości lekarzy z kilku szpitali" - mówił dziennikowi.pl Janusz Napiórkowski, dyrektor szpitala wojskowego w Wałczu. "Ale dostałem informację, że nasze karetki zawrócono, bo na miejscu katastrofy wszystko spłonęło" - wyjaśnił.

Reklama

Podpułkownik Sylwester Michalski ze służb prasowych Sztabu Generalnego Wojska Polskiego zapewnił, że bezpośrednio po katastrofie, około godziny 19.20 powiadomiono najbliższy szpital w Wałczu. Twierdzi, że na miejscu katastrofy były karetki z Wałcza.

O ten incydent dziennikarze pytali wieczorem premiera. Ale Donald Tusk wykręcił się od odpowiedzi. Powiedział, że musi zdobyć więcej informacji na ten temat. Pytany o to samo minister obrony Bogdan Klich powiedział, że rozmawiał z wiceministrem zdrowia Krzysztofem Grzegorkiem na temat cywilnych zespołów ratowniczych. "Dziewięć takich zespołów udało się na miejsce wypadku" - powiedział szef MON.