Gazeta dotarła do meldunku do dowódcy Grupy Bojowej płk. Adama Stręka, sporządzonego przez oficera operacyjnego z zespołu bojowego "C", czyli z bazy, w której służyli żołnierze zatrzymani w związku z tragicznymi wydarzeniami w Nangar Khel.
30 lipca 2007 r., dwa tygodnie przed ostrzałem wioski, w którym zginęli afgańscy cywile, żołnierze meldowali płk. Strękowi: "Podczas strzelania pociski moździerzowe koziołkują, to główny powód znacznego skrócenia donośności pocisków przy celowaniu i ładowaniu. Dla 1300 m (czyli przy strzelaniu na taki dystans - przyp. red.) upadały one 250 - 350 m od stanowiska ogniowego".
Meldunek kończy się wnioskiem, by dowódcy wycofali wadliwą amunicję z użytkowania. Tak się jednak nie stało. Żołnierze w Afganistanie nadal strzelali tą samą amunicją. Dlaczego? "Przeprowadzono kolejne strzelania, które nie potwierdziły informacji z meldunku" - mówi płk Stręk. Dodaje, że w związku z tym nie było podstaw, by wycofać amunicję.
Żołnierze, z którymi rozmawiała "Rz", mówią jednak, że usłyszeli, żeby nie robili zamieszania, tylko "zabrali się do roboty".
Dlatego 16 sierpnia z partią amunicji moździerzowej, w której stwierdzono wady, pojechali w okolice wioski Nangar Khel. Działając na podstawie informacji z polskiego i amerykańskiego rozpoznania wojskowego, mieli zlikwidować stanowiska talibów. Ustawili moździerz ponad kilometr od wioski. Chcieli ostrzelać wzgórza za zabudowaniami i okolice przed wioską. Jeden pocisk spadł jednak na wioskę. Zginęły kobiety i dzieci.
Czy przyczyną mogła być wada amunicji? "Informacje z meldunku potwierdzałyby tę tezę. Amunicja moździerzowa jest szczególnie podatna na czynniki zewnętrzne: meteorologiczne, klimatyczne, wilgotność" - mówi gen. Stanisław Koziej, ekspert wojskowy, doradca ministra obrony narodowej Bogdana Klicha. "Od samego początku tej sprawy uważałem, że jest splotem różnych zdarzeń, a nie celowo popełnioną zbrodnią" - dodaje.