"Biorąc pod uwagę znaczenie i ogrom historycznego materiału, ten miesiąc to i tak bardzo krótki okres" - mówi Hanna Nowak-Radziejowska z Muzeum Powstania Warszawskiego. Około dwóch tygodni potrwa procedura przekazywania pieniędzy. Znacznie bardziej pracochłonne będzie przebadanie dokumentacji kolekcji, która teraz znajduje się w niemieckim domu aukcyjnym. Później zbiór zostanie przewieziony do Polski i gruntownie zbadany przez historyków.

Reklama

"Musimy wszystko przeczytać, opisać i skatalogować" - dodaje Nowak-Radziejowska. "Dlatego rozpoczęliśmy również poszukiwanie osób, których nazwiska figurują na powstańczych listach, żeby zdobyć dodatkowe informacje. Kilku powstańców już się skontaktowało w tej sprawie z muzeum, ale na razie nie ujawniamy ich personaliów".

Ważnym etapem będzie sprawdzenie autentyczności kolekcji. Wątpliwości ma bowiem Zbigniew Bokiewicz, kolekcjoner i ekspert filatelistyczny, który poinformował Muzeum Powstania Warszawskiego o aukcji w Duesseldorfie. Już po jej zakończeniu stwierdził, ża aż 20 proc. kolekcji to podróbki.

Ale jego opinią nie przejmuje się dyrektor muzeum Jan Ołdakowski. "Rzeczywiście wśród listów są takie, które z punktu widzenia filatelisty można uznać za podróbki. Na jednej z kopert jest na przykład ręcznie narysowany znaczek, nieudolnie naśladujący oficjalny. Można powiedzieć, że to podróbka, ale dla nas pozostaje cennym eksponatem" - tłumaczy. "Podobnie jest z jedną z pieczęci, która prawdopodobnie została podrobiona przez Niemców, nazwa <Mokotów> jest na niej napisana z małej litery. Dla filatelisty to podróbka, a dla nas cenny materiał historyczny" - wyjaśnia Ołdakowski.

Reklama

Petriuk: Kolekcja jest autentyczna

ARTUR GRABARCZYK: Kto był właścicielem kolekcji, którą w sobotę kupiło Muzeum Powstania Warszawskiego?
STEFAN PETRIUK*: Manfred Schulze, niemiecki przedsiębiorca, kolekcjoner poloniców, a prywatnie mój przyjaciel.

Rozumiem, że dobrze zna pan ten zbiór i historię jego powstania?
Bardzo dobrze, bo pomagałem go tworzyć. Można powiedzieć, że byłem konsultantem, doradzałem, czy warto coś kupić. Jestem też autorem opisów umieszczonych w katalogu kolekcji wystawionej w domu aukcyjnym Ulricha Felzmanna.

Reklama

Skąd u pana Manfreda Schulzego zainteresowanie polskimi znaczkami?
Jego żona jest Polką, pochodzi z Pabianic. W latach 60. wyjechała na Zachód, poznała Manfreda i już tam została. To dzięki żonie on zainteresował się Polską. Jego kolekcja poloniców zaczęła się od rzeczy związanych z Pabianicami i Łodzią, czyli rodzinnymi stronami małżonki. Za jej namową zresztą sprzedał teraz kolekcję: powiedziała mu, że ma już tego w domu za dużo i nie wszystko można zbierać.

Jak to się stało, że zaczął zbierać pamiątki z Powstania Warszawskiego?
Ja go namówiłem do zbierania powstańczej poczty polowej.

Kiedy zdobyliście pierwszy powstańczy list?
Na aukcji w latach 70. Potem przez wiele lat na rynku filatelistycznym nie pojawiało się nic związanego z powstaniem. Następna rzecz trafiła się dopiero na początku lat 90. i wtedy zaczął się prawdziwy wysyp. Pocztą pantoflową rozchodziły się informacje, że jakiś handlarz oferuje interesujące nas okazy. I na aukcjach stawaliśmy do licytacji z innymi kolekcjonerami.

Czyli ta kolekcja powstała z rzeczy wywiezionych z Polski kilkanaście lat temu, a nie jeszcze w czasie wojny?
Tak, w ogromnej większości z rzeczy przywiezionych tu w latach 90. Część przyjechało z Ameryki, ale większość przywieźli sami Polacy. Po upadku komunizmu nie bali się przyznawać do pamiątek po powstaniu. W wielu przypadkach było tak, że właściciele tych pamiątek poumierali i one trafiły w ręce ich dzieci, które nie wiedziały, z czym mają do czynienia, i sprzedawały to antykwariuszom. Ale było też tak, że do antykwariatów trafiały rzeczy zebrane przez historyków. Ci wiedzieli, jak są cenne. Sam znam nazwiska kilku znanych profesorów i doktorów, którzy sprzedali historyczne pamiątki handlarzom, a ci wywieźli je na Zachód.

Czyli Polacy sami sprzedali to, co teraz kupiło Muzeum Powstania Warszawskiego?
Tak, ale trudno mieć o to pretensje. Wielu ludzi zanim poszło do handlarzy, oferowało sprzedaż tych pamiątek polskim instytucjom kulturalnym, muzeom, ale nikt nie był tym zainteresowany.

Zbigniew Bokiewicz, ekspert filatelistyczny, który poinformował muzeum o aukcji, wczoraj zakwestionował autentyczność 20 proc. ze 123 pamiątek. Co pan na to?
Pan Bokiewicz nie widział oryginałów, a jedynie zdjęcia. Ja wszystkie te przedmioty miałem w ręku. Są autentyczne.

Ile pański przyjaciel wydał na zebranie tej kolekcji?
Trudno powiedzieć. Ale suma 190 tys. euro - pomniejszona o 20 tys. dla domu aukcyjnego - powinna pokryć wieloletnie koszty. Gdyby nie fortel z przyspieszeniem aukcji, zbiór mógł pójść za 350 - 400 tys. euro. Oprócz Polaków było jeszcze dwóch bardzo poważnych kolekcjonerów.

Dlaczego zatem zdecydowaliście się sprzedać zbiór za cenę wywoławczą?
Zabrzmi to pompatycznie, ale zrobiliśmy to dla Polski, z którą obaj jesteśmy związani. O taki ładny gest prosił nas też jeden z wiceministrów niemieckiego rządu. Osobiście do mnie dzwonił i prosił, żebyśmy zrobili tę aukcję tak, żeby zbiór wrócił do Polski.

*Stefan Petriuk, niemiecki kolekcjoner urodzony w Polsce, ekspert Polskiego Związku Filatelistów, członek Polskiej Akademii Filatelistycznej

Szukamy osób, których nazwiska pojawiły się na powstańczych listach z wykupionej właśnie kolekcji, ich bliskich, przyjaciół. Ludzi, którzy mają podobne pamiątki. Skontaktujcie się z "Dziennikiem". Opiszemy Wasze historie.

www.dziennik.pl, "Dziennik" ul. Domaniewska 52, 02-672 Warszawa