W liście skierowanym do wiernych archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej arcybiskup Zygmunt Kamiński staje na stanowisku, że nie należy osądzać kapłana Andrzeja przed zakończeniem postępowania przed sądem biskupim. "Trudno zrozumieć, jakie motywy kierowały autorami wspomnianego tekstu oraz osobami dostarczającymi im materiałów" - słyszą dziś wszyscy parafianie.

Reklama

"Dziennikarze opisują w nim sprawę kapłana, którego niektórzy z byłych wychowanków oskarżają o przestępstwo przeciwko moralności. Zarzuca się także biskupom niewyjaśnianie oskarżeń, zaś co do winy kapłana wydaje się już jednoznaczny wyrok" - pisze hierarcha.

"Wyrażam przekonanie, że postępowanie, zainicjowane przeze mnie przed kilku laty, wyjaśni ostatecznie wszelkie wątpliwości. Chciałbym przypomnieć, że rozpatrywaniu takich trudnych i bolesnych spraw zawsze musi przyświecać pragnienie poznania prawdy oraz prawo do ochrony godności każdej ze stron" - przekonuje duszpasterz.

Abp Kaminski zwrócił się do wiernych, by w ten szczególny czas Niedzieli Palmowej, gdy czytany jest opis męki Chrystusa, modlili się w intencji wszystkich dotkniętych tą sprawą. Na koniec kapłan wyraził ubolewanie, że "tak łatwo wystawiono na widok publiczny sferę intymną człowieka".

Reklama

List, to odpowiedź abp Zygmunta Kamińskiego na artykuł "Gazety Wyborczej", w którym byłe ofiary molestowania opowiadają, co - jak przekonują - przydarzyło im się w ognisku dla trudnej młodzieży w Szczecinie.

"Przyszedłem do ogniska w 1992 roku. Miałem 15 lat. Ksiądz Andrzej zaprosił mnie do pokoju. Zaczął mnie obmacywać, dotykać po genitaliach, nakłaniał, żebym ja też go dotykał (nie zrobiłem tego, leżałem bezsilnie). Doprowadził mnie do orgazmu. Kiedy wstałem, kazał siebie uderzyć, bo mnie skrzywdził" - to jedno z wyznań podopiecznych Ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie.

Do dziś sprawa rzekomego molestowania nie została wyjaśniona. Sam ksiądz Andrzej dopiero w ubiegłym roku został odsunięty od pracy z młodzieżą i zaprzecza oskarżeniom "Gazety".