"Pan Kengo opowiadał mi o swoim polskim pochodzeniu, to niezwykle ciekawy polityk. Wizyta jest ważna, bo Demokratyczna Republika Kongo jest jednym z mocarstw afrykańskich" - mówił DZIENNIKOWI wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski. Razem z 73-letnim weteranem kongijskiej polityki do Polski przyjechała cała delegacja parlamentarzystów. Dziś spotkają się z przedstawicielami rządu.

Reklama

Wizyty nikt by nie zauważył, gdyby nie jej główny bohater. W maju ubiegłego roku Senat afrykańskiego kraju niespodziewanie wybrał go na swojego szefa. Z kongijskiej polityki Kengo zniknął dziesięć lat wcześniej, gdy zrzekł się funkcji szefa rządu w zagrożonej przez rebeliantów Kinszasie. Wcześniej dwa razy stał na czele rządu - za każdym razem, gdy rządzący przez ponad 35 lat dyktator Mobutu potrzebował dyżurnego liberała. "W tamtych czasach biały z pochodzenia członek elity władzy był ewenementem, ale Mobutu mógł liczyć na lojalność Kengo - obaj pochodzili z tego samego regionu" - mówi DZIENNIKOWI Muzong Kodi z Chatham House.

Im bardziej Mobutu był sobą - dyktatorem kraju, w którym armia przyjeżdżała pod siedzibę banku centralnego i kazała sobie ładować worki z gotówką - tym Kengo miał słabszą pozycję. Im bardziej chciał się przypodobać zachodnim organizacjom finansowym, tym mocniej rósł w siłę.

Ostatni raz objął urząd w 1996 r., gdy rządy Mobutu chyliły się ku upadkowi. Ostatecznie wojenna zawierucha w miejsce umierającego kacyka wyniesie do władzy Laurenta-Desire Kabilę i jego dynastię.

Reklama

Zamęt połowy lat 90. to okres, kiedy po raz pierwszy o Kengo przypomniała sobie Polska. Po ojcu, żydowskim lekarzu, odziedziczył nazwisko, które i tak zmienił w latach 70., gdy Mobutu kazał afrykanizować wszystkie miejscowe nazwy i imiona. Polskiego nigdy nie znał. Mimo to jako premier bogatego w surowce kraju był dla naszej dyplomacji łakomym kąskiem. Próba polonizacji Kengo spełzła na niczym. "Gościł czasem w siedzibie ambasadora, próbowaliśmy go przekabacić, jednak było widać, że do swojej polskości przykłada niewielką wagę" - mówi jeden z ówczesnych dyplomatów. O pochodzeniu przypominali mu zresztą równie często przeciwnicy, którzy demonstrowali pod hasłem "Kengo precz do Polski".

Potem przez lata mieszkał w Belgii - szybko wyjechał stamtąd, gdy miejscowa prokuratura oskarżyła go o pranie brudnych pieniędzy. Na szefa Senatu wybrano go na fali wracającej nostalgii za dawnymi czasami względnego pokoju.

Wizyta Kengo w Polsce kończy się dzisiaj.