"Opłaty za torebki nie tylko zmieniły nasze przyzwyczajenia, ale też podniosły naszą ekologiczną świadomość. Teraz już każdy wie, że sam musi zmierzyć się z problemem śmieci" - cieszył się niedawno irlandzki minister środowiska Martin Cullen. Ma powody do zadowolenia - do 4 marca 2002 roku, czyli do wejścia w życie nowych przepisów, w niewiele ponad 4-milionowej Irlandii zużywano 1,2 mld reklamówek rocznie.
Po wprowadzeniu opłat ich popularność spadła aż o 90 proc.! Dzięki temu foliówki, nazywane przez Irlandczyków "majtkami czarownic”, nie są już zmorą przepięknej Zielonej Wyspy.
Wprowadzenie nowego prawa poprzedziły wyjątkowo staranne przygotowania. Na zlecenie władz próbowano oszacować, czy zakaz bezpłatnego rozdawania torebek wpłynie na wzrost bezrobocia i rozwój przedsiębiorczości, bo upadną zakłady produkujące reklamówki. Okazało się, że nie. Jednak rząd wahał się, czy wprowadzać tak ostre przepisy - rozważano rozpoczęcie akcji mającej zachęcić Irlandczyków do segregowania śmieci oraz utworzenie specjalnych oddziałów kontrolerów, którzy mieliby sprawdzać, czy odpadki faktycznie są dzielone. To okazało się zbyt kosztowne.
Próbowano postawić na edukację - sprzedawcy mieli zachęcać klientów do porzucenia plastikowych siatek na rzecz toreb z papieru i materiału, ale nie odnosiło to żadnego skutku. Władze w Dublinie uznały wówczas, że nie pozostaje im nic innego, jak tylko wprowadzić zakaz bezpłatnego rozdawania torebek.
I teraz każda osoba robiąca w sklepie zakupy, jeśli nie ma własnych siatek, musi kupić reklamówkę. Początkowo było to 0,15 euro, a niedawno podniesiono cenę do 22 eurocentów. Nie za wszystkie torebki trzeba płacić - te, które służą do pakowania świeżego mięsa czy ryb, są wciąż darmowe.
Choć Irlandczycy z początku niechętnie poddali się nowemu prawu, szybko się z nim pogodzili. Bo potrafią liczyć. "Jeśli robi się duże zakupy w hipermarkecie, to na reklamówki można wydać aż kilka euro. Dlatego przychodzimy z własnymi ekologicznymi siatkami, by zaoszczędzić" - opowiada DZIENNIKOWI 31-letnia Ann z Dublina. Przyznaje, że jej wciąż zdarza się jeszcze wyjść z domu bez własnej torby, ale - jak podkreśla - coraz rzadziej.
Do nowej sytuacji błyskawicznie przystosowały się sklepy, którym nie dano żadnego wyboru. Oprócz reklamówek oferują do kupienia torby ekologiczne i nawet prześcigają się w obniżaniu ich cen. Jeśli trafi się na promocję, to taką trwałą torbę, która może nam posłużyć nawet kilka lat, kupimy już za pół euro.
"Zakaz rozdawania foliówek był prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Nie tylko udało nam się o miliard zmniejszyć liczbę zużywanych rocznie reklamówek, ale przy okazji ograniczyliśmy skalę śmiecenia. To nasz wielki sukces, a jego efekty widoczne są gołym okiem" - przekonuje w rozmowie z DZIENNIKIEM John Whelan z irlandzkiego ministerstwa środowiska. I zachęca do przyjazdu na Zieloną Wyspę, bo "majtki czarownic” już nie straszą.
p
FAKTY o torebkach w Irlandii
1,2 mld - tyle plastikowych torebek zużywali każdego roku Irlandczycy do czasu wprowadzenia zakazu ich rozdawania w sklepach 4 marca 1992 r.
200 mln - tyle foliówek zużywają Irlandczycy po wprowadzeniu za nie opłat
21 - tyle torebek zużywa teraz rocznie statystyczny Irlandczyk. Przed wprowadzeniem zakazu było to aż 328
0,33 euro - tyle kosztuje jedna plastikowa reklamówka w sklepie
10 mln euro - tyle zarabia rocznie irlandzki budżet na sprzedaży reklamówek i toreb ekologicznych. Pieniądze te są w całości przeznaczane na ochronę środowiska
1,5 km - taką odległość mógłby przejechać samochód osobowy na paliwie wyprodukowanym z ropy, która jest potrzebna do wytworzenia 14 foliowych torebek
p
Rut Klinger: Już nie potrzebuję foliówki
EWA DRYJAŃSKA: W Polsce torebki są rozdawane za darmo, w Irlandii trzeba za nie płacić. Trudno było z nich zrezygnować?
RUT KLINGER*: Na początku ciągle zapominałam brać ze sobą siatek. A nie chciałam kupować nowych, więc po te już posiadane wracałam do domu. Ale już się przyzwyczaiłam i teraz zawsze mam je przy sobie. Wzięcie ze sobą torby jest dla mnie jak zabranie portfela.
Czy wprowadzenie opłat za foliówki to dobry pomysł?
Jak najbardziej. Na całym świecie mamy problem z plastikiem, który rozkłada się przez setki lat. A przecież większość plastikowych torebek jest używana tylko raz, a potem wyrzucana.
Czy uważa pani, że takie prawo mogłyby się sprawdzić w Polsce?
Choć Polacy mają skłonność do buntowania się, to myślę, że szybko pogodziliby się z nowym prawem. Zauważyłam, że w Polsce coraz więcej ludzi używa ekologicznych toreb. Co więcej, stają się one modne.
*Rut Klinger, doktorantka na wydziale biologii uniwersytetu w Dublinie
p
"Zielona Wyspa jest znów zielona"
EWA DRYJAŃSKA: Ciężko jest żyć bez darmowych reklamówek?
ROSALEEN RICHARDSON*: Przyzwyczailiśmy się. Ale pamiętam, że niektórzy byli naprawdę mocno zbulwersowani nowym prawem. Nie chcieli pogodzić się z tym, że muszą płacić za coś, co do tej pory było rozdawane za darmo.
A torebki są drogie?
Nie bardzo. Na początku kosztowały 15 eurocentów, ale w zeszłym roku podniesiono cenę do 0,22 euro. Rzeczywiście nie zauważa się takiego wydatku, gdy kupuje się niewiele. Ale jeśli jest się na zakupach w hipermarkecie, to z pieniędzy wydanych na reklamówki może się uzbierać pokaźna suma. Z tego powodu większość z nas przynosi teraz ze sobą do sklepów ekologiczne torby. Nie wstydzą się ich nawet mężczyźni.
A pani ma takie?
Wożę w samochodzie kilka. Przyznaję się jednak, że czasami o nich zapominam, bo człowiek żyje w biegu... Wtedy kupuję jednorazówki, ale staram się pakować rzeczy tak, by zużyć ich jak najmniej.
Czyściej jest teraz w Irlandii?
Plastikowe torebki były wszędzie - na ziemi i drzewach, w wodzie. Wiatr wywiewał je z miast, wysypisk śmieci i roznosił po okolicy. Zielona Wyspa przestawała być zielona. I nikt się tym nie przejmował, w każdym dużym sklepie przy kasie stał ekspedient i niczym automat wrzucał rzeczy do kolejnych torebek. Jedne zakupy i człowiek wychodził z hipermarketu z ich dziesiątkami. Teraz tego nie ma, a w miastach i na przedmieściach zalega o wiele mniej śmieci.
*Rosaleen Richardson, właścicielka prywatnej firmy reklamowej w Dublinie