p

Bronisław Łagowski*

Prawdziwe oblicze PO

Trzy lata temu Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość miały wspólnie sprawować władzę w Polsce. Koncepcja ta okazała się do tego stopnia naturalna, że choć liderzy obu partii nie potrafili jej uskutecznić, niejako siłą rzeczy uskuteczniła się ona sama. Dziś mamy władzę wykonawczą podzieloną między rząd PO a prezydenta reprezentującego PiS. Oba ośrodki toczą ze sobą nieustanne walki, ale w zasadniczych sprawach polityki wewnętrznej i zagranicznej zajmują to samo stanowisko. Różnią się tylko stylem. Obecny rząd nie reprezentuje już agresywnego stylu PiS-owskiego, w którym trudno było się dopatrzyć jakiegoś określonego celu i który stanowił raczej ekspresję cech osobowościowych liderów Prawa i Sprawiedliwości.

Reklama

Podział wpływów między PiS i PO dotyczy też czwartej władzy, a konkretnie nadawców telewizyjnych - zarówno TVP, jak i prywatnych. Opinię publiczną kształtują przede wszystkim telewizje. Większe wpływy w tych mediach ma PiS mimo ciągłych skarg na nie ze strony braci Kaczyńskich. Dziennikarze mogą bowiem okazywać niesmak, jeśli chodzi o styl Prawa i Sprawiedliwości, lecz nie przeszkadza im to podążać za radykalnymi interpretacjami PiS-owskimi, ponieważ są one bardziej skandalizujące od interpretacji przedstawianych przez Platformę, a więc - jak się zdaje - bardziej przykuwają uwagę odbiorców.

Jarosławowi Kaczyńskiemu łatwiej jest narzucić mediom swoje zdanie, bo jest ono od nich niezależne. Natomiast Donald Tusk kieruje się we wszystkim konformizmem. Przyjmuje opinię mediów. Czy jest krytykowany słusznie czy niesłusznie, zawsze gotów jest przepraszać. Pod tym względem PO wykazuje podobieństwo do SLD, który również zawsze był gotowy przepraszać za wszystko, co mu zarzucali wrogowie, choćby i w złej wierze. Widać w tym jakąś słabość - psychologiczną lub polityczną - Platformy.

Oba dominujące ugrupowania mieszczą się w polskiej tradycji warcholstwa i anarchii. Używają prawa i instytucji państwa do walki z przeciwnikami partyjnymi. Znamienne jest to, że w polskich warunkach przymiotnik "partyjny" stanowi synonim przymiotnika "polityczny". Tak więc stosunki między partiami stały się polityką albo - inaczej rzecz ujmując - polityka została sprowadzona do walki o interesy partyjne.

Reklama

Działania Platformy Obywatelskiej z Donaldem Tuskiem na czele podlegają dyktaturze liberalnych ogólników. Liberałowie z PO posługują się nie tyle liberalną doktryną, co właśnie ogólnikami, do których można zaliczyć takie pojęcia jak "prywatyzacja" czy "niskie podatki". Nie zastanawiają się przy tym, jakie wszystko to niesie ze sobą konsekwencje w rzeczywistości i jak to należy realizować. Z socjotechnicznego problemu prywatyzacji robią kwestię zasadniczą, ponadczasową. A to przecież wyłącznie kwestia obecnych warunków, czyli stopnia zaawansowania reform przy takich a nie innych proporcjach między własnością prywatną a państwową.

Uleganie dyktaturze ogólników może społeczeństwo polskie drogo kosztować. Tak będzie, jeśli dojdzie do prywatyzacji państwowych szpitali. Niech powstają prywatne szpitale, nikt nie ma nic przeciwko temu, trzeba je jednak najpierw zbudować. Natomiast prywatyzacja już istniejących szpitali państwowych - tu trzeba zgodzić się z Jarosławem Kaczyńskim - byłaby zapowiedzią licznych nadużyć i oszustw. Poza tym zwykłą niesprawiedliwością jest to, by taki dorobek społeczny, jakim są szpitale państwowe, był prywatyzowany. Państwo demokratyczne nie może się uchylać od odpowiedzialności za służbę zdrowia, powołując się na liberalne frazesy o wyższości własności prywatnej nad państwową.

Kolejnym dogmatem przyjmowanym bezmyślnie przez liberałów jest przekonanie o konieczności obniżania podatków. Polska wcale nie jest w takim położeniu, by mogła sobie na to pozwolić. W perspektywie nieco dłuższej niż kilka lat trwania obecnego rządu podatki w Polsce zostaną w taki czy inny sposób podniesione. Bo Polska jest jednym z najbardziej zacofanych krajów w domenie publicznej - nie mówiąc już o prywatnej - i bez wysiłku ze strony państwa w celu pobudzenia rozwoju taką pozostanie. Realizowanie jakiegoś ideału ultraliberalnego nie ma więc żadnego sensu.

Oba dominujące ugrupowania cechuje zuchwalstwo, którego świadectwem jest chęć rządzenia środkami pozakonstytucyjnymi. Obie partie ciągle zgłaszają projekty zmiany konstytucji. Jeśli opinia publiczna się na tę sprawę nie uczuli i przeciw temu nie zmobilizuje, to nowelizowanie konstytucji wejdzie w zwyczaj podobnie jak sejmowe komisje śledcze i konstytucja w Polsce będzie miała taką powagę jak niegdysiejsze prawo powielaczowe. Cóż to za konstytucja, która podlega zmianom z błahych powodów? Do zmiany konstytucji potrzebne są niezmiernie ważne przyczyny. Najważniejszym składnikiem liberalizmu jest konstytucjonalizm, czyli ograniczenie nałożone na wszelką władzę, także na władzę ustawodawczą, by nie ogłaszała ustaw będących w interesie aktualnej większości partyjnej. Takie jest elementarne pryncypium liberalizmu i całej nowożytnej państwowości. Stosunek do konstytucji to test na przywiązanie do zasad liberalnych. Nie jest nim natomiast stosunek do prywatyzacji, wysokości podatków i innych drugorzędnych rzeczy. Donald Tusk, który chce zmiany konstytucji, bo źle układają mu się relacje z Lechem Kaczyńskim, daje dowód krótkowzroczności i braku kwalifikacji do przewodzenia państwu. Odebranie biernego prawa wyborczego osobom skazanym przez sąd to użycie ciężkiej armaty do polowania na kaczki. Po jakimś czasie przypuszczalnie blisko dwa miliony Polaków straciłoby bierne prawo wyborcze. Co ciekawe, w XX wieku w Polsce u szczytu władzy znajdowały się osoby mające za sobą pobyty w więzieniach z przyczyn politycznych. Tak było i w okresie międzywojennym, i w PRL, i po roku 1989. Ten, kto we wcześniejszej epoce odbywał jako opozycjonista karę więzienia, potem, gdy zmieniała się epoka i jego obóz okazywał się zwycięski, obejmował wysokie funkcje państwowe. Swoją drogą nie jest bezpieczne dla społeczeństwa, kiedy rządzą nim byli więźniowie, gdyż zaszczepiają oni władzy pewne kompleksy. To jednak jest problem psychologiczny, a nie polityczny, więc konstytucja nie ma tu nic do rzeczy.

Liberałowie z partii Tuska czynią ze świętego charakteru własności prywatnej szczególny użytek. Jeśli zdobędę odpowiednie zaświadczenie o tym, że moja babka miała przed wojną plac w mieście Łodzi, a na tym placu, nie daj Boże, kamienicę, to rząd PO zechce mi wypłacić odszkodowanie kosztem tych wszystkich, którzy nie mieli dziadków z kamienicami ani z żadnym majątkiem. Ten projekt prywatyzacji jest absurdalny, anachroniczny, wyrządzi mnóstwo szkody i skieruje środki niezbędne dla rozwoju kraju w ślepą uliczkę wygodniejszej konsumpcji tych czy innych ludzi.

Ogólniki liberalne czy wprost wolnorynkowe - takie jak konkurencja - znalazły się nawet w projekcie reformy szkolnictwa wyższego. Ten duch ogólników wciska się wszędzie i wypacza wiele spraw. Przy okazji można odnieść się do pomysłu boiska w każdej gminie. W Krakowie jest co najmniej pięć boisk, które zostały wybudowane dużym kosztem i na których przez rok czy dwa młodzież rzeczywiście coś robiła, a obecnie służą one tylko właścicielom psów i poza tym nikt się tam nie pojawia. Pomysł ten jest więc taką typową dla Tuska błahostką, która ma zastąpić prawdziwą politykę. To są przykłady świadczące o powierzchowności myślenia tego rządu. Ta powierzchowność jest większym problemem niż kierunek działań. Z takim myśleniem lepiej by ten rząd był bierny, niż działał.

Polacy bardzo łatwo tolerują marnotrawne wydatki na urzędy, na państwo, w tym także na instytucje służące prześladowaniu obywateli, bo pod pretekstem walki z korupcją prześladuje się najwybitniejszych ludzi biznesu, trzyma się ich za pomocą tych instytucji w szachu, w stanie niepewności. To nie jest normalne. Takie rzeczy mają miejsce tylko w Rosji. Jedna z nielicznych pożytecznych inicjatyw, jakie można zapisać na konto PO, to komisja Palikota. Platforma rządzi, ale palcem nie kiwnęła, by ograniczyć działalność instytucji powołanych do politycznych prześladowań, jak CBA czy IPN. Nie stara się też wyjaśnić sprawy gangsterskich metod używanych wobec poszczególnych polityków, a więc także wobec Andrzeja Leppera. Dlaczego ma on być wyjęty spod opieki prawa?

Liberałowie mają pozorny monopol na problematykę ekonomiczną. Po liberałach spodziewamy się większej liczby słusznych posunięć w polityce gospodarczej. Ale ekonomizm liberałów polega na patrzeniu na gospodarkę przez pryzmat wskaźników makroekonomicznych, a tymczasem rozwój cywilizacyjny mieszkańców Europy Zachodniej odbywał się głównie w aspekcie pracy, produkcji, handlu, wymiany, a więc praktycznej działalności ekonomicznej. Liberałom natomiast cały ten aspekt jest obojętny. Nic nie robią w dziedzinie etyki pracy, organizacji pracy itd.

Polityka wewnętrzna - jakkolwiek dyletancka, marnotrawna, egoistycznie partyjna, demagogiczna i unikająca trudnych problemów - zachowuje jednak pewien stopień racjonalności w tej mierze, w jakiej stanowi skutek ścierania się przeciwstawnych sił i interesów, a więc wynika z realiów. Gorzej rzecz się ma z polityką zagraniczną, która - niestety - w niejednym punkcie wydaje się zupełną fanaberią czy fanfaronadą. Wbrew demonstrowaniu rzekomej rozbieżności stanowisk prezydent i rząd prowadzą wspólną politykę międzynarodową. Przechodząc do konkretów: to, że rząd PO targuje się z Amerykanami w sprawie tarczy antyrakietowej, a rząd PiS się nie targował, lecz z góry oddawał wszystko, czego Amerykanie żądali, jest czymś mało istotnym. Przecież sprawa i tak jest już przesądzona. Platforma się targuje, bo tak wypada, ale zasadnicza decyzja co do instalacji tarczy została podjęta.

PO i PiS są także jednomyślne w polityce wschodniej. Uważają, że Katyń to zagadnienie, które musi być rozstrzygnięte po myśli polskiej. Oba ugrupowania powołują się na Jerzego Giedroycia. Tymczasem mówił on, by dać sobie spokój z Katyniem i nie pogłębiać wrogości w relacjach z Rosją z tego właśnie powodu. Kwestią poważną jest orientalizacja polskiej polityki. Czego Polska szuka w Gruzji albo w Azerbejdżanie? W Azerbejdżanie szuka ropy naftowej. Ale do tego nie potrzeba żadnej polityki wschodniej, tylko po prostu pieniędzy. Jeśli Azerbejdżan posiada ropę, to ją sprzeda, a jeśli jej nie ma, to żadna polityka tej dostatecznej ilości ropy z Azerbejdżanu nam nie wydusi. Tu nie ma żadnego uzasadnienia dla tak daleko sięgających na wschód zabiegów, które wydają się prywatnym hobby prezydenta Kaczyńskiego, a nie żadną państwową potrzebą.

Amerykanie otwarcie wykorzystują polską rusofobię i zlecają rządowi warszawskiemu wspieranie tego "swojego sukinsyna" - tak bowiem Waszyngton zwykł określać polityków pokroju Micheila Saakaszwilego. Tych zleceń Polska dostaje coraz więcej. Polski murzyn zrobi swoje w Gruzji i będzie mógł odejść. Takie mocarstwo jak USA nie będzie się przecież kierować tu jakąś lojalnością wobec kraju leżącego daleko i mało znaczącego. Platforma nie jest odpowiedzialna za wysłanie polskich wojsk do Iraku i Afganistanu, ale Tusk tę politykę kontynuuje. Radosława Sikorskiego można - owszem - pochwalić za wprowadzenie do dyplomacji cywilizowanych manier i dopuszczalnego języka, co PiS uważa za zdradę polskich interesów. Według braci Kaczyńskich i ich partii interesy te powinny być bowiem wykrzyczane, ich artykulacja polega na pyskowaniu i obrażaniu innych państw. Jednak polityka rusofobiczna jest w wypadku PO nadal prowadzona, choć z użyciem grzecznego języka.

Polskie władze podnoszą krzyk, gdy Niemcy chcą upamiętnić swoją historię i tak ważne dla nich wydarzenie jak odpływ dziesięciu czy kilkunastu milionów ludności niemieckiej z Europy Wschodniej. Chcą to zrobić - co więcej - z poszanowaniem polskiej pamięci. Jednocześnie nikt w Polsce nie protestuje wobec państwowej rehabilitacji faszystów na Ukrainie i stawiania (co jest już zjawiskiem masowym) pomników mordercom dziesiątków tysięcy Polaków i Ukraińców. Subtelność myślenia polskich polityków i dziennikarzy nakazuje im rozróżniać złych morderców ludności polskiej od dobrych. I to stanowi jeden ze składników polskiej polityki wschodniej - zupełnie paranoicznej, jeśli chodzi o zamysł, i zupełnie poronionej, jeśli chodzi o skutki.

Bronisław Łagowski

p

*Bronisław Łagowski, ur. 1937, filozof, historyk idei, publicysta. W 1977 roku wydał "Filozofię polityczną Maurycego Mochnackiego" odczytywaną jako manifest specyficznego politycznego realizmu. Opublikował zbiory esejów: "Co jest lepsze od prawdy?" (1986), "Liberalna kontrrewolucja" (1994), "Szkice antyspołeczne" (1997), "Łagodny protest obywatelski" (2001) oraz "Duch i bezduszność III Rzeczypospolitej" (2007). Kilkakrotnie gościł na łamach "Europy", ostatnio w nr 208 z 29 marca 2008 r. opublikowaliśmy jego wypowiedź w dyskusji o różnicach między PO a PiS zatytułowaną "Fałszywy konsensus".