Ministerstwo Klimatu zamierza cofnąć kontrowersyjną zmianę przepisów z 2016 r. i na dwa lata znieść zakaz składowania frakcji kalorycznych, czyli – w praktyce – nienadających się do recyklingu resztek wyjeżdżających z sortowni. To między innymi strzępki folii i opakowań z tworzyw sztucznych, których produkujemy od 3 do 5 mln ton rocznie (na ok. 13 mln ton wszystkich odpadów komunalnych). Przed 2016 r. można je było składować lub spalać. Dziś tylko to drugie.
Od czterech lat góra odpadów rośnie, bo w Polsce brakuje spalarni, w których takie instalacje mogłyby zostać zagospodarowane jak w innych krajach UE. Cementownie, które mogą wykorzystać takie odpady do zasilania pieców, wybierają bardziej kaloryczne odpady z przemysłu, a nie te z gospodarstw domowych.
Zakaz miał skłonić gminy, by lepiej przykładały się do selektywnej zbiórki i dostarczały do sortowni więcej surowców wtórnych, które mogłyby trafiać do recyklingu, a nie kończyć jako frakcja kaloryczna. Tym sposobem przy ograniczeniu odpadów trafiających do sortowni ich obecna przepustowość teoretycznie by wystarczyła, by zagospodarować problematyczne odpady. Nie trzeba byłoby więc budować nowych i drogich instalacji.
Reklama
Niestety, reforma nie spełniła pokładanych w niej nadziei, bo dziś wciąż prawie 70 proc. odpadów, które wyrzucamy, dalej jest zmieszana, a znaczna część ze strumienia zebranego selektywnie nie nadaje się do recyklingu. W efekcie frakcji kalorycznej tylko przybywa, a możliwości jej wykorzystania wręcz przeciwnie.
To zachwianie popytu i podaży odbiło się na kosztach ponoszonych przez samorządy. Dziś gminy płacą nawet 720 zł za tonę (choć ceny dochodzą do 1 tys. zł). Kilka lat temu było to ok. 300 zł. To doprowadziło do podwyżek opłat od mieszkańców, które dziś w wielu samorządów zbliżają się do górnych limitów określonych w ustawie.

Kluczowy filar reformy

Rządzący uznali, że bez odblokowania możliwości składowania odpadów kalorycznych dalsze reformy i inwestycje nie ruszą. Po zmianach samorządy będą miały alternatywę: zamiast je spalać, będą mogły skierować je na składowisko po znacznie niższych cenach.
– Dziś kształtują się one na poziomie 350–450 zł – mówi Hanna Merliere, dyrektor zarządzająca Green Management Group. Wyjaśnia, że składa się na to opłata marszałkowska (270 zł) i koszty obsługi składowiska wraz z wydatkami na rekultywację (100–200 zł).
W ocenie ministerstwa otwarcie składowisk dla frakcji kalorycznej pozwoliłoby zatrzymać gwałtowny wzrost kosztów systemu. Przerwałoby też fikcję, w której odpady znikają w systemie.
– Składując je, choć to najmniej pożądana forma zagospodarowania odpadów, wiedzielibyśmy przynajmniej, co się z nimi dzieje. Ukróciłoby to nielegalne praktyki, które dziś rzutują na uczciwych przedsiębiorców – mówi Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu odpowiedzialny za wdrożenie reformy.
Czy tak rzeczywiście będzie? Tu zdania są podzielone. Piotr Szewczyk, przewodniczący Rady Regionalnych Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych (RIPOK), uważa, że na spadek cen dla mieszkańców nie ma co liczyć, ale na zatrzymanie wzrostu opłat – już tak.
Hanna Merliere zwraca uwagę, że gminy na takim rozwiązaniu więcej stracą, niż zyskają. – Już w tej chwili składujemy 45 proc. odpadów, a musimy to zredukować do 10 proc. w przyszłych latach, bo inaczej nie spełnimy wymogów unijnych. Nie wywiązujemy się też z poziomów recyklingu, za co będziemy płacić wielomilionowe kary – przestrzega.

Czas na nowe spalarnie

Resort odpowiada, że w obecnych warunkach zniesienie zakazu składowania jest jedynym realnym sposobem, by zatrzymać wzrost cen i dać samorządom moment na złapanie oddechu i podjęcie zmian, między innymi inwestycji we własne instalacje, które sprawią, że ponownie wprowadzenie zakazu składowania nie będzie oznaczało powrotu do dzisiejszych problemów.
Na to, że tak się stanie, liczy Leszek Świętalski, ekspert Związku Gmin Wiejskich RP. Podkreśla, że propozycje ministerstwa są zbieżne z postulatami samorządów. – To rozwiązanie doraźne, bo musimy wdrożyć system rozszerzonej odpowiedzialności producenta i wprowadzić systemowe zmiany. Mam nadzieję, że po dwóch latach będziemy gotowi ponownie odejść od składowania odpadów kalorycznych – mówi.
Chociaż zmiana może być w krótkiej perspektywie opłacalna dla samorządów, doprowadzi do gwałtownego zawahania cen i wstrząsu dla pozostałych uczestników rynku. Korzystną pozycję mogą stracić właściciele części spalarni, które po zniesieniu regionalizacji w zeszłym roku od kilku miesięcy funkcjonują na wolnym rynku i przebierają w ofertach od samorządów.
Ministerstwo Klimatu jest przekonane, że w efekcie zmian opłacalność spalarni jako jedynego sposobu zagospodarowania odpadów urealni się, przez co zainteresowanie gmin takimi inwestycjami spadnie, dzięki czemu powstanie ich dokładnie tyle, ile potrzeba. Dziś chętnych jest bowiem mnóstwo: do resortu wniosków o budowę wpłynęło ponad 100 (dziś spalarni jest 9). To kilkukrotnie więcej ,niż potrzeba – przekonują eksperci.
Jacek Ozdoba twierdzi, że na powstanie tak dużej liczby instalacji nie ma szans. – Realnie może zostać wybudowanych od 8 do 10 nowych spalarni, bo na tyle jest zapotrzebowanie – twierdzi. Dodaje, że ministerstwo planuje dofinansowywać inwestycje w lokalne ciepłownie, które dziś są zasilane węglem, a mogłyby zostać przystosowane do spalania paliwa z odpadów. Zastrzyk funduszy zapewniłby Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
W resorcie trwają też prace nad zwiększeniem dopuszczalnych mocy w już funkcjonujących zakładach. Technologia stosowana w instalacjach pozwala bowiem przetworzyć więcej odpadów, niż określają narzucone limity. Resort liczy, że uda się zwiększyć przepustowość istniejących instalacji o 200 tys. ton. – To tak, jakbyśmy wybudowali jedną dużą spalarnię, nie ponosząc na ten cel dodatkowych nakładów – przekonuje Jacek Ozdoba.

Niebezpieczny precedens

Tymczasowe zezwolenie na składowanie ma trwać jedynie dwa lata, choć rozważany był wariant trzyletni. Rządzący mają świadomość, że tak duża preferencja dla samorządów będzie trudna do zniesienia. Ponowne wprowadzenie zakazu może być decyzją politycznie niepopularną, bo dla wielu gmin, które ów dwuletni okres prześpią i nie poprawią swojej gospodarki komunalnej, będzie to oznaczać wzrost kosztów i powrót do obecnych trudności. A dwa lata, jak komentują eksperci, to bardzo mało czasu, by wprowadzić realne zmiany i np. postawić od zera nowy zakład.
– W tym czasie uda się co najwyżej uzyskać decyzję środowiskową. Do wbicia łopaty mijają średnio trzy lata, a kolejne dwa to budowa. Na realne zmiany potrzeba więc pięć lat – mówi Piotr Szewczyk.
Przed takim scenariuszem ostrzegają też eksperci organizacji Lewiatan. „Zmiana może doprowadzić do nieosiągnięcia zakładanych poziomów recyklingu, zahamowania inwestycji w instalacje przetwarzania odpadów, braku spójnego przekazu do społeczeństwa w zakresie postępowania z odpadami” – czytamy w piśmie skierowanym do Ministerstwa Klimatu, do którego dotarł DGP. Jego autorzy przestrzegają przed zniesieniem zakazu. Obawiają się, że patologicznie dziś wysokie ceny odbiją w drugą stronę i będą tak niskie, że jakakolwiek motywacja dla samorządów, by podjąć się inwestycji, zniknie.
– Jeżeli cena spadnie poniżej 400–500 zł, inwestycje zarówno w recykling, jak i spalarnie będą nieopłacalne – przestrzega Hanna Merliere.

Walka o standardy

Z ustaleń DGP wynika, że międzyresortowe konsultacje dotyczące kształtu rozporządzenia były burzliwe. Punktem zapalnym był brak dodatkowych regulacji, które miałyby przeciwdziałać sytuacjom, które wymienili przedstawiciele branży. Chodzi przede wszystkim o to, by wraz ze zniesieniem zakazu składowania ustalić jednoznaczne standardy, jakie odpady mogą trafiać na składowisko. Istnieje bowiem ryzyko, że przy braku wytycznych sortownie nie będą przykładać dużej wagi do rozdzielania surowców nadających się do recyklingu, tylko zaczną oszczędzać koszty, kierując wszystko na kwatery składowania.
Resort zapewnia, że trwają prace nad rozporządzeniem, które wprowadzi wymogi i standardy dla zakładów mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów. Jaki będzie jego kształt? Tego jeszcze nie wiemy, ale projekty konkretnych regulacji mają zostać przedstawione na dniach. Pewne jest natomiast, że zaproponowanie rozwiązań akceptowanych przez właścicieli instalacji nie będzie proste, bo projektów podobnych rozwiązań było do tej pory kilka i każdy z nich wiązał się ze sprzeciwem branży.